Biegiem po marzenia

0
Piotr Kantorowski - przedsiębiorca, radca prawny, autor, podkaster, ultramaratończyk.

Rozmowa z Piotrem Kantorowskim, radcą prawnym i ultramaratończykiem.

Co trzeba zrobić, aby przebiec 100 km?

Trzeba najpierw przetruchtać kilka kilometrów. A może poważniej; trzeba chcieć zacząć biegać. Ja właściwie nigdy specjalnie nie byłem usportowiony. Trochę biegałem, ale nigdy nie przebiegłem 10 kilometrów. Po studiach i aplikacji rozkręcałem kancelarię, było mnóstwo pracy, urodziła się córka. Moja żona, może patrząc na moją ówczesną sylwetkę, w której rzucała się w oczy? waga, wymyśliła, że przez 70 dni będziemy codziennie, przez 45 minut, uprawiać jakiś sport. Pomyślałem, że bieganie jest najprostsze, nie wymaga wyrafinowanego sprzętu. Takie było moje postanowienie z 1 stycznia 2019 r.

Lekko nie było?

Nie było, ale już wcześniej miałem jakieś przygotowanie. Jeszcze w 2018 r. łączyłem bieganie z morsowaniem. Rozgrzewka przed wejściem do zimnej wody polega na bieganiu. No i biegałem te kilka kilometrów razem z kolegą, który po jakimś czasie wpadł na pomysł, byśmy wystartowali w półmaratonie.

I co pan na to?

Lepiej nie przypominać słów, które mu wtedy powiedziałem, ale ostatecznie pomysł zakiełkował. Pobiegliśmy finalnie półmaraton w formule sztafety. I tak to się zaczęło.

Pierwszy długi bieg to?

Trafiłem na bieg na dystansie 33 kilometrów w Dynowie. Ten bieg nosi nazwę ?Ultra Przesilenie?. Tak ok. 800 metrów przed metą nie zauważyłem, że trzeba skręcić w prawo z mostu i pobiegłem prosto. Zanim się zorientowałem, że źle biegnę, miałem już na liczniku ok. 36 kilometrów. Zanim wróciłem, było już ok. 40.

To prawie maraton.

Właśnie. Pomyślałem, że przebiegnę maraton. Zapisałem się w czerwcu, a bieg miał się odbyć w październiku. No to sobie spokojnie biegałem te kilkanaście kilometrów dziennie, przygotowując się. I wtedy mój kolega, też radca prawny, zaproponował, abyśmy się zapisali na Łemkowynę na dystansie 70 kilometrów. Delikatnie mówiąc, byłem sceptyczny. On jednak rozwiał moje wątpliwości, że nie dam rady, mówiąc, że bieg jest dokładnie w moje urodziny. Więc zrobiłem sobie taki prezent, kolega z różnych względów nie wystartował, a ja dobiegłem do mety. Rewelacji i podium nie było, ale przekonałem się, że dałem radę. I ? zapisałem się na bieg na 82 kilometry w Górach Świętokrzyskich. Cały czas wiało i padało, ciężko się biegło, ale dobiegłem.

To już na ten maraton nie miał pan czasu?

Miałem, wystartowałem i muszę powiedzieć, że był to, paradoksalnie, jeden z najtrudniejszych biegów w moim życiu. Biegłem powoli, ale i tak zderzyłem się ze ścianą i odebrało mi siły. Ale dobiegłem do mety. Maraton był jeszcze przed pierwszym biegiem na dystansie ultra.

I tak kończy się rok 2019. A potem zaczął się covid?

Wszyscy wiemy, jak było, łącznie z zakazem wstępu do lasu. Abstrahując od konstytucyjności wszystkich zakazów, pomyślałem, że jak będę wychodzić biegać o godzinie 5 rano, to nikt mnie nie spotka, ani ja nie spotkam nikogo. I tak w zasadzie było. Dwa razy widziałem śpiących w radiowozie policjantów, więc sobie nie przeszkadzaliśmy. W przepisach covidowych było też takie sformułowanie, że można wychodzić z domu w sprawach ważnych życiowo. A bieganie to właśnie życie szczególnie dla kogoś, kto wstaje przed 5 rano, żeby wyjść biegać.

Co po covidzie?

Zapisałem się na mający już zasłużoną tradycję ?Bieg Rzeźnika?. Uznałem, że już mogę ?porwać się? na taki dystans, choć ? odwołując się do znanych sportowców ? to przy Robercie Karasiu dalej mogę co najwyżej powiedzieć, że ?czasem trochę biegam?.

Ładne… ?Bieg rzeźnika? to blisko 110 km. Jak poszło?

Nie miałem może wyjątkowo dobrego czasu, ale dobiegłem do mety. To ciekawe doświadczenie: przekonałem się, że w trakcie biegu można np. spać.

A potem?

Covid ułożył harmonogram, bo biegi były przekładane. W końcu lipca pobiegłem w Dubiecku ?Duch Pogórza?. Trzy pętle po 33 kilometry. Przez chwilę było mało zabawnie, bo ktoś poprzestawiał oznaczenia i o godzinie 3 w nocy zgubiłem się w lesie. Ale znalazłem trasę, przebiegłem i sprawiło mi to dużą satysfakcję.

Ale to nie był jeszcze koniec sezonu?

Puentą biegania w 2020 r. był bieg, który zorganizowaliśmy sobie we dwóch, z moim kolegą. To był Mały Szlak Beskidzki ? 137 kilometrów ? połączony z celem charytatywnym: zbiórką środków dla kogoś potrzebującego pomocy. I to był mój ostatni bieg przed zmęczeniowym złamaniem kości.

Jak do tego doszło?

We wrześniu 2020 r. miałem wybiegane 4120 kilometrów. Miałem taki wynik tylko w 2020 r., nie wspominając od 2019 r., kiedy było tego pewnie ponad 3000 km. To bardzo dużo. Okazało się, że kość mojej nogi wygląda tak, jakby ktoś w niej dłutem wyżłobił rowek i to jeszcze w okolicach kolana. Gdy złamanie jest duże, leczy się je operacyjnie, gdy tak jak u mnie ? małe, trzeba czekać, dodając fizjoterapię i ? w moim przypadku ? naukowo zastosowane pijawki. Stara medycyna wraca do łask, choć jest jak zawsze niespecjalnie przyjemna.

Miał pan nadzieję na powrót do biegania?

Miałem, choć wielu mówiło, że też biegali, złapali kontuzję i musieli buty zawiesić na kołku. Ja wierzyłem, choć łatwo nie było. Cała rekonwalescencja trwała 1,5 roku. To kawał czasu. Choć jestem weganinem, to jednak trudno bez biegania utrzymać wagę. Niemniej, cały czas przygotowywałem się do sezonu, choć w pewnym momencie już nie wiedziałem, do którego. Aż w kwietniu tego roku dostałem informację, że już mogę powoli, dwa, trzy razy w tygodniu zacząć biegać. To był niedzielny wieczór. W poniedziałek o świcie już byłem na trasie.

Znów biega pan tak długie dystanse?

Trochę zmieniłem treningi. Już nie tylko biegam, ale także uprawiam jogę i jeżdżę na rowerze. Obecnie tygodniowo biegam 50?60 km. Spokojniej. Poprzednio to było 100?120 km. Myślę, że ta kontuzja wynikła z przemęczenia ? jak sama nazwa wskazuje, ale także stresów wywołanych pandemią. Biegając, rozładowywałem je. Być może zbyt energicznie.

Ale jakiś dłuższy dystans pan już zdążył przebiec?

W czerwcu ponownie przebiegłem ?Ultra Przesilenie? w Dynowie. To 30 kilometrów, raczej delikatnie. W lipcu ? Pogórze Ultra Trail ? 60 km. Teraz staram się zapisywać na mniejsze, kameralne biegi. Jeden z nich mam już upatrzony, ale czy pobiegnę, tego jeszcze nie wiem.

Dużo pan powiedział o, nazwijmy to, fizykalności biegu, ale powraca pytanie: co jeszcze daje bieganie?

Z pewnością uczy systematyczności, utrwala determinację, pozwala łatwiej podążać za marzeniami. W trakcie biegu jestem ja, trasa i dystans. Trzeba liczyć na siebie, odrzucić pokusy ? w tym przypadku zejścia z trasy. Bieg to też przestrzeń na własne myśli. Czasem słucham też muzyki lub podcastów. Ale to tylko na znanych, powtarzalnych trasach. W lesie słucham tylko? lasu. Bieganie daje też szansę na poznanie ciekawych ludzi. Przed startem, ale także na trasie i na mecie. Bieganie jest świetne, ale nie jest receptą na wszystko.

To znaczy?

Niektórzy mówią, że jak już ktoś przebiegnie maraton czy 100 kilometrów, to też z łatwością poradzi sobie w biznesie. To zbyt duże uproszczenie.

Choć w pana przypadku akurat tak jest?

Powiem tak: gdy zacząłem biegać, nie ścigałem się z innymi, uważałem, że mogę coś odpuścić. Czasami wyprzedzali mnie na samym finiszu, a ja nie reagowałem. Teraz coraz częściej podejmuję walkę.

Biegam bo?

?teraz już nie mógłbym nie biegać.

Rozmawiał Krzysztof Mering