Wszystko się da, jeśli człowiek czegoś pragnie

0

Rozmowa z Oskarem Hładkim, radcą prawnym z OIRP w Zielonej Górze, miłośnikiem sportu, członkiem drużyny seniorów Masters Gorzów grającej w piłkę wodną.

Oskar Hładki

Radca prawny, szczęśliwy mąż i ojciec nastolatka, właściciel jamnika, z którym chodzi na długie spacery. Po studiach w Szczecinie wrócił do rodzinnego Gorzowa Wielkopolskiego. Tu zrobił aplikację i otworzył własną kancelarię. Człowiek czynu, który stara się widzieć świat w jasnych barwach i podchodzi do życia z uśmiechem na twarzy. Polubił też „szkolenia samolotowe” z kolegami po fachu, dzięki którym zwiedza różne zakątki świata. Była już Malta, kolejne ma się odbyć w Stambule. 

Prawo i sport to na pozór dwa różne światy. Jak się udaje je panu łączyć?

Jeśli się czegoś bardzo chce, to można wszystko połączyć. To jest kwestia organizacji i odpowiednich wyborów, czasem trzeba z czegoś zrezygnować. Ja na przykład rok temu zrezygnowałem z alkoholu, czym się chętnie chwalę, i się okazało, że mam czas na wszystko.

Gratuluję! Kiedy zaczęła się pana przygoda z piłką wodną?

Gorzów Wielkopolski zawsze był mocny w piłce wodnej, i ja grałem już w szkole podstawowej. Największe moje sukcesy związane z tym sportem przypadają na dwa lata podstawówki i dwa lata liceum. Jako drużyna zdobyliśmy wtedy tytuły dwukrotnego mistrza Polski w piłce wodnej juniorów i juniorów starszych, więc całkiem nieźle. Później miałem sporą przerwę, aż do 2006 r., kiedy to miasto zorganizowało spartakiadę prawników. Wtedy udało się nam zebrać drużynę i trochę pograć, ale z czasem znów się to rozsypało. W grudniu 2024 r. nastąpił kolejny powrót. Ministerstwo Sportu i Turystyki zorganizowało tzw. splashball. Głównie chodziło o aktywizację młodzieży, ale przy okazji my – jako seniorzy – też na tym skorzystaliśmy. Skrzyknęliśmy się z chłopakami i postanowiliśmy, że będziemy się spotykać co najmniej raz w tygodniu i grać. Póki co nam to wychodzi (śmiech).

Piłka wodna to jedyne pana sportowe hobby?

Absolutnie nie. Dyscypliny wodne są moimi ulubionymi, ale też gram w ping-ponga, zwłaszcza zimą, jeżdżę na nartach, a kiedy jest ciepło na rowerze. Piłka wodna zajmuje jednak kluczowe miejsce.

Przybyły jakieś kolejne sukcesy?

Nie no, to już nie ten etap, nie robimy tego dla sukcesów czy pucharów. Bardziej chodzi o zabawę i pracę nad kondycją. Ale mamy też cel, bo przygotowujemy się do kolejnej spartakiady prawników, która, mam nadzieję, odbędzie się w Szczyrku. Mówię mam nadzieję, bo w ubiegłym roku podobna miała być w Poznaniu, ale się nie odbyła z uwagi na zbyt małą liczbę zgłoszonych uczestników. Tym razem liczę na to, że będzie inaczej. Korzystając z okazji, chciałem zaprosić kolegów, aby się do niej zgłaszali, bo to naprawdę świetna impreza i spora dawka pozytywnej energii.

Mówi pan o kondycji. Patrząc na ten szeroki zakres aktywności, chyba nie jest u paną z nią źle?

To ciekawe, bo mam wrażenie, że im jestem starszy, tym jestem lepiej wysportowany. W zawodzie prawniczym na początku stawia się na karierę i pracę, zapominając jednocześnie o ruchu. Wbrew pozorom najgorsza kondycja jest więc u ludzi między trzydziestką a czterdziestką. Później przychodzi czas, aby zająć się sobą, i nagle wszystko się zmienia. Tak właśnie było w moim przypadku.

A czy doświadczenia wynikające ze sportu drużynowego pomagają panu jakoś w pracy zawodowej?

Trudno powiedzieć, bo ja się zawsze określałem jako samotny wilk. Jeśli chodzi o pracę zawodową, jestem sobie sterem, żeglarzem, okrętem, prowadząc kancelarię indywidualnie. Ale chęć walki czy zwycięstwa, wyniesione ze sportu, oczywiście się przydają. Do tego wytrwałość oraz organizacja, bo jednak trzeba się zmobilizować do treningów, czasem wyjść ze swojej strefy komfortu, a to z kolei rozwija i daje siłę, która jest nam potrzebna do pracy z klientem. Mam na myśli to, że z biegiem czasu zyskujemy doświadczenie, a tym samym pewność siebie i asertywność, również do klientów, a przecież często to właśnie od mecenasa zależy, jaką decyzję podejmie klient, i w którą stronę pójdzie ze swoją sprawą (i nie tylko z nią). Ja zawsze staram się popychać klientów w kierunku jasnej strony mocy. Poza tym sport drużynowy uczy komunikacji, a to niezwykle ważne, bo przecież nasza praca to w dużej mierze właśnie kontakt z człowiekiem i trzeba umieć z nim rozmawiać. Czyli jest tego trochę… (śmiech).

Jak często pan trenuje?

W zimie gram trzy razy w tygodniu w ping-ponga z kolegami, w niedzielę mam trening drużynowy na basenie i w tygodniu staram się też wyrwać na basen, żeby popływać indywidualnie. Dodatkowo mam sporo pracy w domu i w ogrodzie. Czas z synem też spędzam raczej aktywnie, bo staram się go zarażać sportem. Więc w zasadzie każdego dnia coś robię i czuję się z tym fantastycznie.

Jest pan dzięki temu mniej zestresowany?

Zdecydowanie. Sport to endorfiny, a odkąd odstawiłem alkohol, czuję się, jakbym był na innej planecie. Nagle wszystko stało się jasne i klarowne. Mówię o tym nie bez powodu, bo w naszej branży stres jest powszechny, a alkohol to najprostsze i najszybsze, choć na pewno nie najlepsze wyjście, aby zagłuszyć emocje. Zachęcam wszystkich, którzy wybierają tę drogę, żeby spróbowali, zamiast sięgać po drinka, wyjść na przykład na rower albo pójść na ping-ponga czy cokolwiek innego. To naprawdę działa.

Fot. Archiwum O. Hładkiego

Przeczytałam u pana na stronie, że interesuje się pan także psychologią. Może pan powiedzieć coś więcej na ten temat?

Moja wiedza psychologiczna została wykuta w boju. Skończyłem studia prawnicze w Szczecinie i zrobiłem aplikację sędziowską, ale na kanwie Lex Gosiewski i faktu, że nie było aż tylu etatów dla sędziów, miałem możliwość pójścia na swoje i założyłem własną kancelarię. Od tamtego czasu spotkałem na swojej drodze wielu ludzi i usłyszałem setki różnych historii. Dzięki temu też mogłem spojrzeć na pewne sprawy szerzej i z różnej perspektywy. I to mi otworzyło głowę.

Został pan też nominowany do Kryształowego Serca Radcy Prawnego za działalność pro bono. Lubi pan pomagać innym?

Nominacja była dwa lata temu. Poproszono mnie, abym zebrał swoją działalność pro bono. Wtedy głównie pomagałem Ukraińcom, aby łatwiej im było się poruszać w naszym świecie. Wraz z kolegami prawnikami nieśliśmy przysłowiowy kaganek oświaty i udzielaliśmy imigrantom z Ukrainy darmowych porad. To się działo przez jakiś czas. Staram się pomagać innym, jeśli tylko mogę, ale też zachowuję przy tym zdrowy rozsądek. Kiedyś było więcej spraw na success fee, dzisiaj się coraz częściej unika tego typu usług prawnych. A wracając do nominacji, to na niej się skończyło, nie wygrałem, dostałem książkę w nagrodę i dyplom, które przesłano mi pocztą, bo akurat się tak złożyło, że nie mogłem pojechać do Warszawy na finał. Dyplom wisi w kancelarii w widocznym miejscu.

Klienci często sobie polecają pana usługi?

Na tym to polega. Dlatego na początku jest tak trudno, kiedy nie ma się bazy klientów. Tutaj właśnie dobre są inicjatywy pro bono, aby móc się pokazać. Takie sytuacje naprawdę potrafią rozruszać kancelarię, bo nagle po takiej jednej sprawie zaczynają się pojawiać klienci z różnych stron. Wiem, bo sam tak zaczynałem, i z perspektywy czasu uważam, że był to dobry ruch.

Dałby pan jakieś rady młodszym kolegom po fachu?

Między innymi właśnie to, aby się angażowali w sprawy pro bono. A poza tym? Co mógłbym zrobić jako młody ja? Może wcześniej bym zrezygnował z alkoholu, bo to jest naprawdę coś, co marnuje czas. Lepiej zamienić go na sport i przez to nauczyć się lepszej organizacji, aby przetrwać na rynku, bo na początku sukcesem jest właśnie przetrwanie. Druga ważna rzecz, to żeby się nie zniechęcać.

Jakie ma pan plany na najbliższą przyszłość? Zawodowe, prywatne, związane ze sportem lub nie…

Nie jeżdżę już na all inclusive, a zamiast tego uprawiam z synem trekking po górach. Niebawem wybieramy się całą rodziną w Alpy. Żona już się śmieje, że nie będzie leżała na plaży, tylko będzie się męczyć w 13 stopniach Celsjusza, w deszczu. Ale ja wiem, że ona to lubi, sama jest bardzo aktywna i ta forma urlopu do niej przemawia. Także nie ma tu krzty złośliwości z mojej strony (śmiech). Natomiast, jeśli chodzi o plany zawodowe, to myślę, że największy rozwój jest już za mną. Chciałbym utrzymać to, co jest, bo jest dobrze. Zajmuję się zwykłymi sprawami zwykłych ludzi i jestem z tego bardzo zadowolony. Lubię też miasto, w którym mieszkam i pracuję, bo przyjemnie się tu żyje. Chciałbym jeszcze raz zachęcić wszystkich do udziału w spartakiadzie. Spotkajmy się w Szczyrku, bo to naprawdę dobra impreza z fajną ekipą i możliwość poznania wielu fantastycznych i ciekawych ludzi.

Fot. Archiwum O. Hładkiego

Rozmawiała Marlena Felisiak