Wakacje lekiem na wstrząśnienia moralne i skołatane nerwy

0
Walizka podróżna przypominała małą szafę

.Pod koniec XIX w. towarzyszyło ludziom przekonanie, że żyją w szalonych czasach pędu i pośpiechu. B. Gutenberg w książce z 1892 r. pisał ?nasz wiek pary i elektryczności, nasz wiek najwyższego rozwoju ducha ludzkiego zasługuje (?) na miano wieku chorób nerwowych i osłabienia nerwowego?. Tak więc przekonanie o ?skołatanych nerwach? i ?wstrząśnieniach moralnych? istniało już wtedy. Jakże bliskie są to pojęcia współczesnym prawnikom?

.Gdy panią domu dręczyły globusy, chandry i wapory, gdy od upału i kurzu na ulicach nie dało się wytrzymać, padało magiczne słowo: wakacje. Wydawało się ono lekiem na wszelkie bolączki cywilizacji. I oto jaśniepaństwo decydowało się wyjechać z miasta.

Nocleg z pchłami i szczurami

.W drugiej połowie XIX w. były trzy zasadnicze kierunki podróży. Po pierwsze Sopot nad morzem, po drugie miejscowości uzdrowiskowe (Iwonicz, Krynica, Rabka, Szczawnica, Busko, Ciechocinek, Nałęczów), po trzecie rodzinne majątki ziemskie. Zanim jednak udało się dotrzeć do wakacyjnego raju, trzeba było przejechać przez piekło polskich dróg (skąd my to znamy??), a te w porze deszczowej zamieniały się w rzeki błota, zaś w porze suchej tonęły w obłokach pyłu. I tak źle, i tak niedobrze. Do tego brakowało porządnych hoteli, a karczmy przy drogach wołały o pomstę do nieba. Jak wspominała M. Kietlińska:

.?Nieubłagana proza życia w postaci brudnej karczmy żydowskiej stanęła mi przed oczyma. Wtłoczyliśmy się z powozem w wąską sień zajazdu na rynku, gdzie nam dano ?wielką salę? [?]. W ?sali? nie było nic, prócz starego, krzywego bilardu z potarganym, niegdyś zapewne zielonym, suknem. Przyniesiono dwa brudne stołki i siano na posłanie. [?] Leżąc wszyscy pokotem na ziemi [?], usnęliśmy rychło. Obudziło mnie po chwili nie tylko głośne chrapanie kuzynki, lecz także jakieś mrowie, przebiegające po ciele. Zapaliwszy świecę, spostrzegłam z przerażeniem, że dopadło mnie czarne robactwo. Myślałam, że mrówki wypełzły spod brudnej podłogi. Były to ? pchły! Takiego roju nie widziałam nigdy. Zerwałam się z posłania i zmieniwszy bieliznę, wlazłam na bilard, gdzie okrywszy się pledem, bez poduszki pod głową się położyłam?[1].

.W. Jezierska podaje, że w Polsce, szczególnie zaś na Litwie na początku XIX w., spotykało się tylko ?szkaradne, trzymane przez Żydów gospody, w których świnie, cielęta i kury? konkurowały z podróżnymi o miejsce w pokoju, a wzrok nie wiedział, ?na czym bez wstrętu spocząć?[2]. Nie lepszą opinię wystawił karczmom L. Potocki: ?Kiedy zajedziesz sam jeden, mieścić się musisz w szynkowej izbie z Żydami, kurami, kaczkami, z kozą domową, słowem z całym inwentarzem, do którego należą szczur w norze, pies pod stołem, kot na piecu i świerszcze za piecem?[3].

.Nic więc dziwnego, że ci bogatsi zabierali w podróż poduszki i kołdry, materace, naczynia kuchenne, samowary, a nawet dywany, by pomieszczenia przydrożnych karczm przekształcać prawie w salony. Nie były to jedyne przedmioty, które należało mieć ze sobą. Poradniki poświęcone elegancji podpowiadały damom, by jadąc ?do wód? (jak mawiano) zabierać pięć rodzajów sukien: poranne, codzienne, spacerowe, wizytowe, balowe. Do tego dochodziły kapelusze w wielkich pudłach, parasolki, wachlarze i mnóstwo innych gadżetów modowych. W konsekwencji dawne walizki przypominały szafy.

.Do dziś w muzealnych zbiorach zachowało się sporo zestawów podróżnych (w postaci serwisów kawowych, toaletek, drewnianych skrzynek na perfumy). Ich cechą charakterystyczną jest to, że były zamykane na kluczyk, co miało zabezpieczać przed wypadnięciem zawartości w razie wypadku na drodze (patrz: ilustracje). A te niestety zdarzały się zdecydowanie częściej niż dziś. Spłoszone konie wpadały na siebie, łamały nogi w koleinach i błocie, przewracały się wraz z pojazdem. Do tego drewniane wozy i powozy psuły się zdecydowanie szybciej niż samochody. Rwały się skórzane pasy, łamały dyszle i koła. By się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do słowniczka polsko-francuskiego z 1829 r., pt. ?Książka dla podróżnych??. Jakież tam można znaleźć bogate słownictwo związane z wypadkami na drogach:

??   ?Czy droga straszna??

??   ?Droga idzie przez lasy, góry i między przepaściami?.

??   ?Nie jedźże tak blisko przepaści (albo wody)?.

??   ?Trzeba unikać lasów w wieczór albo w nocy?.

??   ?Pojazd wywrócił się?.

??   ?Zgubiłem trzewiki w pojeździe, szukaj ich?.

??   ?Trzeba podnieść powóz?.

??   ?Czy się połamał powóz??

??   ?Czy to trudno naprawić??

??   ?Zawołajcie chłopów na pomoc?.

??   ?Ugrzęźliśmy w błocie. Pożyczcie nam parę koni waszych, żeby nas wyciągnęły?.

??   ?Otóż koń padł!?

??   ?Ponieważ nie sposób naprawiać pojazdu ze wszystkim, to wolimy iść piechotą?.

.H. Błędowska podaje, że do czasu zamążpójścia trzydzieści razy przewróciła się z karetą, a ?ugrzęźnięć? w błocie nawet nie liczy. Karetę ?poczwórną dwóch lokai nie mogło wydźwignąć, furmani musieli dopomagać, a matka moja na koźle z biczem [?], nieraz trzewiki pogubiła, z czego był śmiech?[4].

Nigdy więcej? do następnych wakacji

.Po takich oto wakacyjnych przygodach, gdy w końcu udało się zajechać pod dom, głodna, zmordowana podróżą i siwa od kurzu rodzina wytaczała się z powozu. Służący wyciągał bagaże, a pan domu niemal klękał ze szczęścia, że to już koniec urlopowych ?wstrząśnień moralnych?. Pogrążone w letnim skwarze miasto wydawało się najpiękniejszą przystanią dającą ukojenie skołatanym nerwom. ?Nigdy więcej!? ? mówił pan domu do siebie pod nosem i dotrzymywał słowa? aż do następnych wakacji.


[1] M. Kietlińska ?Wspomnienia?, Kraków 1986, s. 231, 232.

[2] Za: A.?Pachocka, ?Karczmiane historie. Relacje z miejsc noclegowych
w dziewiętnastowiecznych wspomnieniach pamiętnikarskich?, Lublin 2010, s.?392.

[3] Ibidem.

[4]H.?Błędowska, ?Pamiątka przeszłości. Wspomnienie z lat 1794?1832?, Warszawa 1960, s.?260.