Pierwszy był młyn, czyli pasja w Laskowej

0

Rozmowa z radcą prawnym Krzysztofem Jędrzejkiem, kolekcjonerem, twórcą Skansenu na Jędrzejkówce w Laskowej koło Limanowej.

Krzysztof Jędrzejek

Absolwent Wydziału Prawa i Administracji Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, radca prawny, właściciel kancelarii w Limanowej, zapewniającej kompleksową obsługę prawną jednostkom samorządowym, firmom i osobom fizycznym. Regionalista, właściciel Skansenu na Jędrzejkówce, założyciel i prezes Fundacji Nasze Dziedzictwo.

Prawie wszyscy coś zbierają, ale kolekcja obiektów architektonicznych, do tego pamiętających nawet ubiegły wiek, to niezwykła pasja. Musiał być ten pierwszy raz…

Już w dzieciństwie zbierałem żołnierzyki, stare monety czy znaczki, tworząc związane z wiekiem i ówczesnymi realiami małe kolekcje. Z upływem czasu uznałem, że odpowiedzialne społecznie kolekcjonerstwo zakończy się, gdy powstanie etnograficzna ekspozycja, która opowiadać będzie o okolicach Laskowej i pomieści się w budynku powstałym na fundamentach rodzinnej drewnianej chaty. Jeszcze wówczas nie przypuszczałem, że to dopiero początek, a nie koniec mojego zbieractwa…

I kiedy nastąpił ten… koniec początku?

Stało się to wówczas, gdy powziąłem informację, że w pobliskiej Żmiącej zagrożony jest ostatni z istniejących młynów wodnych w tej okolicy. Młyn w pełni wyposażony, ale dobiegający kresu swojego istnienia. Pomyślałem, że nie zniosę poczucia odpowiedzialności za swoją bezczynność, która doprowadziłaby do bezpowrotnej utraty obiektu przez dziesiątki lat wpisującego się w tutejszy krajobraz. Zdecydowałem się na coś, co nie było wcześniej planowane, i przeniosłem ten młyn, dając mu nowe życie. Fachowcy powiedzą, że dokonałem translokacji zabytku. Potem było już łatwiej. Nabieraliśmy doświadczenia. Uczyliśmy się w biegu, ale zawsze towarzyszyła mi refleksja, że przenoszone obiekty są w istocie ratowane przed nieuchronnym ich zniszczeniem. A Laskowa
i okolice doświadczają intensywnego procesu znikania starych, drewnianych obiektów tak charakterystycznych w krajobrazie beskidzkiej wsi. Dziś trudno szukać wiekowych stodół i spichlerzy; zwłaszcza tych zachowanych w pełnym elegancji stanie. I już nawet nie mówię o tych krytych strzechą.

To chyba prawidłowość obejmująca wszystkie regiony naszego kraju?

Zapewne tak. Istnieje duża rozbieżność pomiędzy instytucjami zajmującymi się ochroną zabytków, które podejmują działania, by wartościowe obiekty zachowaćin situ, a zamierzeniami ich właścicieli. Najczęściej wchodzą one w kolizję z ich planami – chcą oni, co zrozumiałe, przebudować i modernizować swoje siedlisko. W efekcie dany obiekt znika. To proces, który postępuje wyjątkowo szybko. Nie mamy niestety odpowiednich regulacji prawnych pozwalających skutecznie chronić wiejski krajobraz w aspekcie architektonicznym. Moje pokolenie jest ostatnim, które pamięta jeszcze z dzieciństwa znakomicie skomponowane z krajobrazem zagrody, obiekty tradycyjnego rzemiosła, młyny, tartaki czy kuźnie.

Czy zdarzyło się panu przenosić obiekt, który okazał się bardziej zniszczony, niż to się początkowo wydawało?

Zawsze istnieje takie ryzyko. Wynika ono z natury materiału, z którego te obiekty były w przeszłości budowane. Drewno nie należy do materiałów odpornych na czynniki zewnętrzne. Czasami oglądane z zewnątrz zachowuje pozory trwałości i dopiero rozbiórka pokazuje skalę degradacji. Dlatego i mnie przyszło się zmagać z obiektami, które wymagały daleko idących czynności renowacyjnych. Wiedząc, że taka sytuacja jest w zasadzie nieuchronna, staramy się sukcesywnie pozyskiwać budulec z epoki – stare ciosane belki, deski czy ciosane kamienie, które pozwalają przywracać tym obiektom ich dawną świetność. Muszę powiedzieć, że to stare drewno jest niejednokrotnie lepszej jakości niż możliwe do pozyskania dzisiaj.

Piękno skansenu, ale też jego skala, prowadzi do pytania, jak to się robi?

W dużej mierze wynika to z pasji, a każdy pasjonat zawsze znajdzie czas, by to, czym żyje, co ma dla niego szczególną wartość i znaczenie, zrealizować. Oczywiście nie byłoby to możliwe bez wsparcia wielu osób, które zajmują się samymi pracami. Ważna jest też edukacja. Choćby taka, by przy obróbce materiałów z epoki nie posługiwać się, jeśli nie jest to konieczne, współczesnymi narzędziami, by nie iść na skróty, uproszczenia, które niweczyłyby ich urodę i cel, którym jest przywrócenie tym obiektom ich pierwotnego wyglądu.

„Jędrzejkówka” to skansen, który żyje, choć może brzmi to paradoksalnie. Taki był zamiar?

Od początku moich zbieraczych, a dziś już chyba mogę powiedzieć kolekcjonerskich, pasji towarzyszyło założenie, że to, co tworzę, nie może być snobistyczną, trzymaną pod kluczem kolekcją, ale ma realizować określony cel edukacyjny
i estetyczny. I dziś mogę powiedzieć, że w opinii wielu osób, które odwiedzają „Jędrzejkówkę”, tak właśnie się stało. Dziś to miejsce żyje. Bo to nie tylko skansen, ale też zagroda edukacyjna prowadzona przez moją żonę Barbarę, a także fundacja, która wspiera działalność skansenu. Jest podmiotem organizującym rozliczne wydarzenia, dzięki którym przestrzeń,
w której realizuje się kontakt z lokalną historią, nie jest statyczną ekspozycją do oglądania bez dotknięcia, tylko miejscem, w którym historii się doświadcza w wielu wymiarach. Dzięki tym wydarzeniom proces uwrażliwiania się na bogactwo naszej lokalnej kultury daje efekty. Jest to dla mnie źródłem wielkiej satysfakcji. Ta misja edukacyjna, kreowania naszej lokalnej kultury, nie zawęża się zresztą do zadań czysto etnograficznych czy historycznych. Ubiegłoroczny plener rzeźbiarski, zorganizowany wspólnie z prof. Janem Tutajem, dziekanem Wydziału Rzeźby ASP w Krakowie, stał się ciekawym doświadczeniem tworzenia przez młodych twórców prac inspirowanych lokalną historią i dziedzictwem. Było to niezwykle interesujące zarówno intelektualnie, jak i estetycznie. Efektem plenerów rzeźbiarskich, malarskich – planujemy też plener kowalski – są prace, które pozostają w przestrzeni skansenu i są przykładem sztuki nowoczesnej zakorzenionej w tradycji.

„Jędrzejkówka” to dziś znana w okolicy – i nie tylko – instytucja. Lubią was?

Dzięki fundacji, a także życzliwości lokalnych samorządów gminnych, powiatowych, a także wojewódzkiego możliwe jest aplikowanie i pozyskiwanie środków, dzięki którym powstaje przestrzeń, w której nieustannie coś się dzieje, a tradycja łączy się z teraźniejszością, nie bojąc się jej młodzieńczego spojrzenia. Współpracujemy nie tylko z konserwatorem zabytków, ale także np. z dyrektorem Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu. Okazało się, że nasza przestrzeń skansenowa jest znakomitym uzupełnieniem Sądeckiego Parku Etnograficznego. Tak się bowiem stało, że z tej części doliny rzeki Łososiny, jaką zajmuje Laskowa, sądecki skansen nie ma ani jednego tego rodzaju obiektu. Właściwie można powiedzieć, że tworzymy swoistą filię sądeckiego parku.

Aż boję się zapytać o plany…

Generalnie można powiedzieć, że są jeszcze na wiele lat. Obecnie, po przeniesieniu unikalnego spichlerza z Jaworznej, jesteśmy na etapie jego wyposażania w ekspozycję poświęconą uprawie i przetwórstwu lnu. W olejarni odtworzymy sposób tłoczenia oleju z siemienia lnianego. Zakończyliśmy niedawno organizowanie dużej ekspozycji zabytkowych silników stacjonarnych i kieratów używanych w gospodarstwach. Dalszych planów jest wiele, a wszystkie wymagają… czasu. Przywracanie do życia zabytkowych obiektów to żmudna praca, często wymagająca połączenia sztuki kamieniarskiej – gdy musimy odtworzyć fundamenty – z ciesielską, stolarską i dekarską. Jeśli na dachu mamy strzechę, to musimy zawczasu zabezpieczyć u znajomego rolnika łan żyta, by mieć z czego zrobić poszycie dachu. W zasadzie co roku przybywa co najmniej jeden obiekt. A w magazynach mamy wiele zabytków, które też czekają na ich wyeksponowanie. Aby tylko sił i zdrowia starczyło, bo pracy nie zabraknie przez wiele lat.

Właściciele domowych muzeów często dyskutują o kwestii sukcesji, a pan?

Rzeczywiście doświadczenia wielu kolekcjonerów pokazują, że często mierzą się oni z problemem sukcesji stworzonych kolekcji. Pasji w testamencie nie da się zapisać ani zaprogramować w kimś bliskim. Dodatkowo najlepiej, kiedy pasji kolekcjonera towarzyszy taka profesja, która daje niezależność finansową
i możliwość finansowania wydatków z nią związanych. Mamy z żoną nadzieję, że nasz najmłodszy syn, który ze skansenem oraz działającą aktualnie zagrodą edukacyjną jest za pan brat – w wieku siedmiu lat oprowadzał wycieczki! – podejmie naszą misję, ale oczywiście to on sam będzie dokonywał tych wyborów. Ważne jest, aby zapewnić bezpieczeństwo prawne zbiorom, chroniąc je w ten sposób przed ich rozproszeniem
w przyszłości, a tym bardziej przed zniszczeniem. Z drugiej strony, „Jędrzejkówka” – mam podstawy, by tak już oceniać – stała się częścią rzeczywistości, w której funkcjonuje Laskowa i całe lokalne środowisko. Jest jej stałym elementem, dobrem wspólnym, o którego stan troszczą się również odpowiednie instytucje. Pozwala to patrzeć z nadzieją w przyszłość.

Jak się godzi pracę zawodową radcy prawnego ze skansenową pasją?

Cudownie się godzi. Nie ma dla mnie efektywniejszego i lepszego sposobu odpoczynku po trudach zawodowego dnia niż wejść w przestrzeń swojej pasji. Każdemu to polecam.

Rozmawiał Krzysztof Mering