DAWNE LISTY GOŃCZE

0

Wchodzący w konflikt z prawem mają to do siebie, że lubią uciekać, ku własnej uciesze i rozpaczy wymiaru sprawiedliwości. Tak jest dziś i tak było przed wiekami, o czym świadczą m.in. dawne listy gończe – istna kopalnia cech ludzkich, osobliwości i humoru. Grzech nie przeczytać.

W dokumentach sądowych z czasów staropolskich aż roi się od tych, którzy „wyłamali się z więzienia” lub „drzwi z haków wystawili”. Czasami też dowiadujemy się o modus operandi,tj.o „spuszczeniu się po kocu” czy „potłuczeniu kłódek”. Niekiedy miały miejsce jeszcze bardziej zaskakujące zdarzenia. W „Regestrze złoczyńców grodu sanockiego 1554–1638” czytamy o Krzysztofie z Chmielnika, który ukradł płaszcz czerwony aksamitny sobolami podszyty, drugi czarny aksamitny „w pasy kosmaty” oraz suknie trzy kobiece. Po tygodniu strażnicy sami wypuścili go z więzienia, pouczając, by nie przyznawał się do tego, że kiedykolwiek tu siedział, a zabrane rzeczy sprzedali[1].

Do rzadkości nie należały także przekupstwa. Na przykład w 1745 r. Helena Górecka zeznała, że opłaciła córkę sługi na ratuszu i przy jego pomocy uwolniła małżonka. Niekiedy z propozycją uwolnienia wychodzili sami pilnujący, sugerując wniesienie stosownej opłaty. O jednej z takich spraw dowiadujemy się dzięki temu, że odsiadujący karę pozbawienia wolności odmówił „stosownej opłaty”. Gdy sprawa trafiła przed sąd, strażnik tłumaczył się, że wszystko czynił jedynie „z miłości chrześcijańskiej nad bliźnimi”.  

Chuderlawi i zyzowaci

Skoro były ucieczki, to musiały być i listy gończe. Najstarsze, do jakich udało mi się dotrzeć, pochodzą z końca XVIII w. Publikowane były na łamach „Gazety Krakowskiej”, a od 1816 r. w „Dzienniku Rządowym Wolnego Miasta Krakowa i Jego Okręgu”. Wśród poszukiwanych dominowali „nałogowi złodzieje” (jak ich określano), tudzież tacy, którzy dopuścili się „kradzieży przy użyciu gwałtu”, „ludzie najszkodliwsi”, koniokrady, uciekinierzy z więzień, dezerterzy… Choć na marginesie należy dodać, że w tamtych czasach nietrudno było zostać posądzonym o złodziejstwo. Z ogłoszeń policji dowiadujemy się nieraz, że określone przedmioty odebrano od osoby „niewyglądającej na nie” i – co ciekawe – tego rodzaju typowania częstokroć bywały trafne. W XIX w. pojęcie towaru luksusowego było inne niż dziś. Należały do nich: kawa, jedwab, koronkowa bielizna, męski kołnierzyk… Pojawienie się z tego typu przedmiotami w wiejskiej karczmie czy też miejskim szynku pełnym osób z nizin społecznych było nader ryzykowne. W jednej ze spraw do towarów luksusowych sugerujących kradzież zaliczono nawet okulary. 

Prawdziwą encyklopedię humoru stanowią opisy wyglądu osób poszukiwanych. Oto z gazet dowiadujemy się, że bywali: chuderlawi, ust zwyczajnych, nosa średnio-grubego, piersi dużych (w przypadku kobiet), zębów pięknych, wzrostu miernego, innym razem wzrostu dobrego, oczu burych, piwnych płaczących lub też zyzowatych. Miewali też czarne faworyty, czyli baki.

Przy poszukiwaniu uciekiniera każda informacja mogła mieć znaczenie. W czasach, gdy ubodzy całymi latami chodzili w tym, co akurat mieli na sobie, w listach gończych na wszelki wypadek podawano szczegóły ich ubioru. W końcu nie zmieniano go codziennie. I tak też czytamy, że poszukiwany miał: kapelusz dość dobry, wykrzywione buty, innym razem buty z kutasami (czyli frędzlami), spodnie nieco schodzone, czasem ubierał się modnie, innym razem zwyczajnie po wiejsku.

Nie bez znaczenia były także umiejętności. Pisano więc, że uciekinier: umie pisać i czytać, mówi po polsku z węgierska, posiada niemiecki, w wymowie jest płynny i rzetelność okazujący, zna się nieco na malarstwie. Zdarzali się też poligloci. W liście gończym publikowanym na łamach „Dziennika Rządowego Wolnego Miasta Krakowa…” z 1821 r. (nr 2) czytamy o starozakonnym nazywanym Lipa Haim (lat 36), który mówił po żydowsku, polsku, niemiecku, francusku, włosku, angielsku. Prawdziwy talent!

Koń czeka na odbiór z policji

Równie zabawnie z dzisiejszego punktu widzenia wyglądają skradzione przedmioty wymieniane w listach gończych. Z uwagi na ograniczoną produkcję, a także popyt, który przerastał podaż, kradziono wszystko wszystkim i wszędzie: surduty, spodnie, buty, skarpetki, kapelusze, skrzynki drewniane, pończochy dziecinne, szelki, głowy cukru (cukier sprzedawano kiedyś w tzw. głowach, które kruszono), grzebienie, chustki do nosa, prześcieradła, brzytwy, szlafmyce do spania, pierze niedarte, motki bawełny, podkowy, tłuczki do moździerzy… Źródłem informacji w przedmiocie tego, co padało łupem złodziei, są także ogłoszenia informujące o tym, co poszkodowani mogą odebrać z policji. Pisano więc o: koniach, wiadrach, dywanach, trąbkach, konewkach… Jakże osobliwie musiały wyglądać w tamtych czasach komisariaty pełne zarekwirowanych przedmiotów – prawdziwe domy towarowe. No cóż, jakie czasy, takie kradzieże.

Listy gończe oprócz publikacji w prasie przekazywane były wójtom „wsi miejskich i wiejskich”, którzy z racji pełnionego urzędu mieli przyglądać się przybywającym. W czasach zdecydowanie mniejszej ruchliwości społeczeństwa nie było to trudne. W wiosce czy miasteczku każdy znał każdego od urodzenia. Jednym słowem, siadając w karczmie, trudno było być niezauważonym przyjezdnej osobie. Wręcz przeciwnie – polowano na takie, by przysiąść się do nich, zapytać, skąd jadą, dokąd, a tym bardziej, że może przywoziły ze sobą ciekawe opowieści. W czasach bez telewizji i Internetu (tj. deficytu wiadomości) nawet przyjezdny wydawał się atrakcją. Ludziom bez wątpienia bliżej było do siebie.  

Aż w końcu francuski mechanik Ludwik Daguerre w 1839 r. ogłosił metodę „malowania światłem” (jak wtedy mawiano), czyli utrwalania obrazu na metalowych płytkach zwanych od jego nazwiska dagerotypami. Były one odpowiednikiem dzisiejszych fotografii. Oto zbliżała się nowa era w poszukiwaniu sprawców przestępstw. Osadzonym zaczęto robić zdjęcia na wypadek ucieczki (przykłady powyżej) – listy gończe mogły stać się uboższe w swych opisach.

Zuchwale zwraca oczy

Poniżej przykładowy opis poszukiwanego z listu gończego publikowanego na łamach „Gazety Krakowskiej” z 1798 r. (nr 4):

Tenże jest rodem z Ołomuńca w Morawie, lat […] 37 mający, religii katolickiej, żonaty, ojciec dwojga dzieci, którzy się w Brunie znajdować mają, jest wzrostu małego, krępy, okrągłej, lecz bladej i ospowatej twarzy, czarnych włosów wstążką obwiniętych i podobnych brwi, oczu ciemno-piwnych, które mówiąc wedle zwyczaju swego nieco zuchwalej zwracać zwykł. Nosi suknię niemiecką, wilczurę i czarną grubo obwiniętą chustkę na szyi, niemieckie boty z ostrogami srebrnemi, trzcinę z gałązką słoniową, do której sztylet niemal długości stopy jednej jest przyprawiony.

Chód i sposób mówienia wydają pychę połączoną z zuchwałością. Może być, że tenże wozem półkrytym […] jechać będzie.

Tego wyszukać, w przypadku dostrzeżenia przytrzymać, i pod bezpieczną załogą do tutejszej C.K. Dyrekcji Policyjnej dostawić należy. […]


[1] Regestr złoczyńców grodu sanockiego 1554–1638, wyd. Oswald Balcer, Lwów 1891, s. 147.