Co roku świat nauki i nie tylko zamiera, aby usłyszeć nazwiska laureatów Nagrody im. Alfreda Nobla. Z pewnością niektóre z nagradzanych dziedzin cieszą się większym zainteresowaniem, lecz ja niezmiennie czekam na ekonomicznych noblistów. Gwoli ścisłości Alfred Nobel nigdy nie brał pod uwagę nauk ekonomicznych jako tych, które zasługują na „jego” nagrodę. Zrobił to po raz pierwszy w 1969 r. Narodowy Bank Szwecji, doprowadzając do tego, że stała się ona niemal natychmiast najważniejszym wyróżnieniem dla ekonomistów na całym świecie. W tym roku można by jednak zażartować, że nagrodę otrzymali nie tylko laureaci, lecz także banki. Niechże wyjaśnię dlaczego.
Tegoroczni ekonomiczni nobliści, tj. profesorowie Ben Bernanke, Douglas Diamond oraz Philip Dybvig, skupili się w swoich badaniach na sektorze bankowym, w szczególności przyglądając się mu w trakcie kryzysów finansowych. Pierwszy z nich był również prezesem Rezerwy Federalnej USA w trakcie światowego kryzysu finansowego zapoczątkowanego upadkiem Lehman Brothers i część osób uważa, że wyniki swoich wcześniejszych badań wcielił niejako w życie. Bernanketak jak wielu ekonomistów amerykańskich zajmował się bowiem badaniem przyczyn wielkiego kryzysu światowego w latach 1929–1933, który został zapoczątkowany „czarnym czwartkiem” na giełdzie w Nowym Jorku. W trakcie tych paru lat upadło wiele banków w Stanach Zjednoczonych i na świecie i to zdaniem Bernanke’a było przyczyną tego, że kryzys ten był taki bolesny i długotrwały. Trzeba bowiem przypomnieć, że w tym okresie nie było ochrony depozytów w bankach, jak jest to obecnie. Każdy musiał więc brać pod uwagę ryzyko upadku banku, a przecież ocena taka nie jest łatwa również dla profesjonalistów. „Zdobyczą” więc tego kryzysu było stopniowe wprowadzenie ochrony depozytariuszy banków na świecie, którzy w tej chwili, będąc osobami fizycznymi w Unii Europejskiej, mogą liczyć na gwarancję odzyskania złożonych środków do wysokości 100 tys. euro. Nie dziwi więc zatem, że prof. Bernanke w obliczu upadku Lehman Brothers nie wahał się wspierać finansowo innych amerykańskich banków przechodzących wówczas problemy. Wychodził bowiem z założenia, zgodnie ze swoją wcześniejszą obserwacją naukową – jak im nie pomożemy, to o wiele dłużej będziemy wychodzili z takiego kryzysu.
Natomiast profesorowie Diamond i Dybvigprzyjrzeli się, na ile tego rodzaju gwarancje zmniejszają ryzyko runu na banki, i doszli do wniosku, że dzięki nim udaje się skutecznie złagodzić plotki o potencjalnych upadkach banków. I znowu można by zażartować, że być może odkryli sposób na plotki w ogóle, bo ludzie, wiedząc, że ich pieniądze są bezpieczne, zdają się ich nie brać na poważnie. To nie znaczy jednak, że same gwarancje zwalniają z innych działań banki w trakcie ich działalności. Profesor Dybvig podkreśla bowiem w swoich badaniach, że muszą one cały czas monitorować stan kredytobiorców, bo jeśli nie będą tego czynić, to koszty niespłacenia takich kredytów mogą być bardzo wysokie. Kto za nie zapłaci? Nie ma co się łudzić, że przy większym upadku banku w każdym kraju będą musiały być uruchomione środki budżetowe, a przecież na budżet składają się nasze podatki.
Na początku mojego felietonu zażartowałem, że tegoroczną Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii otrzymały banki. Nie ma jednak żartu w stwierdzeniu, że banki odgrywają szczególną rolę w gospodarce na całym świecie. Z ostrożnością podchodźmy więc do tych instytucji, bo ich upadek będzie dla nas wszystkich bardzo bolesny. A może własny bank założą radcowie prawni w Polsce, skoro mogą mieć go aptekarze i inne zawody medyczne w Niemczech? To jednak temat na inny felieton, który można poświęcić bankowości spółdzielczej.