O UPADAJĄCYCH BANKACH

0
Adobe Stock

W jednym z niedawnych felietonów opisałem ostatnich laureatów Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii, którzy poświęcili się analizie banków i ich roli we współczesnej gospodarce. Nie tak długo trzeba nam było czekać na niepokojące bankowe sygnały zarówno ze Stanów Zjednoczonych, jak i Europy.

W USA niedawno upadło już kilka banków, a na Starym Kontynencie doświadczaliśmy procesu uporządkowanej restrukturyzacji wielkiej instytucji finansowej. Nie cichną plotki o innych bankach europejskich, które mogą być dotknięte podobnymi problemami. Można by wzruszyć ramionami i powiedzieć, że to nas nie dotyczy, lecz wielokrotnie zapominamy o tym, jak łatwo jest utracić stabilność finansową.

Po kryzysie rozpoczętym przez upadek banku Lehman Brothers nastąpiły zasadnicze zmiany regulacyjne na całym świecie. Wielką popularność zdobyło pojęcie resolution, które ostatecznie przybrało nazwę „restrukturyzacji i uporządkowanej likwidacji”. Warto jednak podkreślić, że to nie jest tak, iż nie było wcześniej takich narzędzi, lecz z pomocą właściwej dyrektywy unijnej wprowadzone zostały w usystematyzowanej formie m.in. do polskiego porządku prawnego. Instytucją odpowiedzialną za ten proces stał się Bankowy Fundusz Gwarancyjny. Bo bank wcale nie musi upaść, lecz mogą być czynione różne inne działania, by zachować jego strukturę w działaniu przynajmniej w części. Tak się stało ostatnio w Polsce. Niewiele osób jednak zauważyło, że bank w istocie został podzielony na dwie części, w tym „zdrową”, która przetrwała, a druga postawiona została w stan upadłości. Upadłość banku bowiem uznawana jest za ostateczność, ponieważ wiemy już, co zostało wykazane przez tegorocznych noblistów. Trawestując ich słowa, utrata banku(ów) to strata niepomierna dla gospodarki, bo oznacza to zapaść wielu funkcji, które wykonują w ramach swojej działalności.

Co się jednak stało? W przypadku Polski odpowiedź jest nieskomplikowana. Bank miał portfel kredytów, który po jakimś czasie stał się „toksyczny”. Kredyty te lawinowo stawały się nieważne, co wiązało się z obowiązkiem regularnego zakładania rezerw. Nie było zewnętrznego wsparcia w postaci dokapitalizowania banku, który to od wielu miesięcy nie spełniał warunków kapitałowych. Niezbędne było działanie po stronie instytucji rządowych, bo tolerowanie tej sytuacji mogło dawać sygnał innym, że takie działania mogą być akceptowalne w przyszłości.

W przypadku Szwajcarii nie do końca wiemy, co się dokładnie stało, choć wiele wskazuje na to, że bank utracił wiele z ulokowanych w nim wcześniej depozytów. Ponownie możemy wzruszyć ramionami, bo elastyczność w możliwości wycofania depozytów to istota biznesu bankowego. Jednakże takie znaczące odpływy to mogą być poważne kłopoty dla każdego banku, który musi rozwiązać przecież problem depozytów i kredytów. Te pierwsze są „na żądanie”, a drugie przecież nie mogą być nagle postawione w stan wymagalności.

W przypadku Stanów Zjednoczonych, które mają jeden z najrozleglejszych rynków finansowych na świecie, sytuację odpływu depozytów pogorszył fakt, że odpłynęły one w większości do funduszy pieniężnych lokujących środki w bezpieczne papiery, np. obligacje rządowe. Ale fundusze te nie mogą istnieć bez banków. To właśnie takie fundusze proszą swoje banki powiernicze, aby deponowały ich środki w Rezerwie Federalnej (odpowiednik polskiego NBP) w zamian za zabezpieczenie. Problem pojawił się w związku z pandemią COVID-19, jak i programem „luzowania ilościowego”. Pozwala on bankowi centralnemu na kupowanie różnych papierów wartościowych na rynku, co też się stało, a banki, wypełniając swoje funkcje, musiały takie transakcje obsługiwać. W rezultacie nie dość, że traciły depozyty na rzecz funduszy pieniężnych, to jeszcze musiały zapewniać zabezpieczenie za prowadzone dla nich transakcje. Nie zaskakuje więc, że te „słabsze” po prostu tego nie wytrzymały.

W tym felietonie dużo było trudnych terminów ekonomiczno-bankowych. Jedno jest jednak pewne. Podobnie jak w przypadku zawodu radcy prawnego zaufanie jest podstawą prowadzonej działalności. W razie jej utraty następuje niestabilność, a od niej tylko krok do kryzysu…