O ginących zawodach, mecenasie Google i wędrownych prawnikach

0

Długa jest lista zawodów, które odchodzą w zapomnienie. Czas nieubłaganie dopisuje do niej kolejne profesje. Czy do grupy wędrownych sprzedawców okularów i gazet, balwierzy, druciarzy teraz, w dobie sztucznej inteligencji, dołączą prawnicy?

W XIX w. wiele zawodów było wykonywanych w sposób wędrowny – za klientem trzeba było nachodzić się dosłownie, nie w przenośni.

Wędrowni fotografowie

W 1839 r. francuski mechanik Ludwik Daguerre (zwany ojcem fotografii) ogłosił metodę „malowania światłem” na metalowych płytkach zwanych od jego nazwiska dagerotypami. I oto pojawili się w krajobrazie naszego kraju wędrowni dagerotypiści. Chodzili od miasta do miasta, od jarmarku do jarmarku i proponowali swe usługi. Dziś pozostały po nich ogłoszenia w gazetach – bezcenne źródło informacji na temat życia w dawnych czasach. Pierwszym znanym mi jest to zamieszczone w „Gazecie Krakowskiej” z 28 lutego 1843 r. Przeczytać w nim możemy, że Wojciech Wilczek „w przejeździe przez Kraków zawiadamia, iż uskutecznia podług najnowszych ulepszeń portrety w różnych formatach za pomocą dagerotypu […] wzory jego roboty widzieć można w księgarni p. Czecha”.

Swoje usługi wędrowni fotografowie wykonywali niejednokrotnie na dziedzińcach kamienic. Zapewniały one dostęp światła dziennego i dawały nieco prywatności. Józef Kraszewski wspominał niejakiego Hassa, który zajmował się dagerotypowaniem. Za tło służył mu mur obity flanelową kołdrą, za akcesoria „stosy śmieci i brudne rynsztoki”, do tego stoliczek i dwa krzesła[1].

Biznes w pokojach hotelowych

Część przedsiębiorców starała się nadać należytą oprawę swojej działalności, wynajmowali więc pokoje hotelowe, by w nich przyjmować klientów. W „Gazecie Krakowskiej” z 1840 r. (nr 273) ogłaszał się wędrowny sprzedawca ptaków, zawiadamiając „prześwietną publiczność, że posiada wybór amerykańskich śpiewających ptaków […], jak również małe oswojone małpki”. Mieszka w hotelu Pod Różą.

Natomiast w „Gazecie Krakowskiej” z 1819 r. (nr 22) czytamy o malarce miniaturowych portretów „Nanette Rosenzweig-Windisch, która w drodze z Lwowa do Wiednia zatrzymała się w hotelu Drezdeńskim”. Dziś wykonane przez nią miniatury przechowywane są w zbiorach Muzeum Narodowego w Warszawie.

Kto cierpiał na brak zębów, mógł skorzystać z usług wędrownego dentysty protetyka, który w 1844 r. przybył z Wiednia i zamieszkał w hotelu Drezdeńskim w Krakowie. Co więcej, od władzy krajowej otrzymał zezwolenie „na praktykowanie swojej sztuki”, osadzał więc zęby pojedyncze, jak i całe rzędy. Natomiast w 1849 r. inny dentysta zatrzymał się w hotelu Pellera. Jak informował w reklamie, za małym wynagrodzeniem podejmował się leczyć zęby sczerniałe i pożółkłe, a „schorzałe wyjmował z największą zręcznością”. Do tego sprzedawał lekarstwa uśmierzające ból w jednym mgnieniu oka oraz bardzo zręcznie kładł farbę na włosy. Człowiek orkiestra! 

Osobliwie musiały wyglądać dawne hotele pełne osób postronnych, które przychodziły tu, by kupić egzotycznego ptaka, wyrwać ząb czy też zamówić portret u wędrownego malarza. Maria Estreicher wspominała Adolfa Sachsa, który w hotelu Drezdeńskim handlował bielizną, w konsekwencji „z jego okna powiewały gigantyczne krynoliny”[2]. Informacja ta doskonale komponuje się ze zdjęciem odnalezionym przeze mnie w zagranicznych zbiorach.

Uliczny handel bielizną w XIX w.

Natomiast w „Gazecie Krakowskiej” z 1838 r. (nr 203) ogłaszali się wędrowni optycy z Prus, którzy mieli „honor” leczyć „Jego Królewiczowską Wysokość Księcia Pruskiego”. W stwierdzeniu tym zapewne było więcej nieuczciwej reklamy niż prawdy. Gdyby faktycznie obracali się wśród wyższych pruskich sfer, to nie mieliby czasu szlifować swoimi obcasami skromnego krakowskiego bruku. Wszyscy „cierpiący na oczy” skorzystać mogli z ich pomocy w hotelu pana Pollera. „Jak tylko podpisani przypatrzą się oczom żądających dobrania sobie szkieł, natychmiast stosowne do stanu wzroku dostarczyć są w stanie” – dodawali na zachętę. Mieli też w ofercie kieszonkowe mikroskopy, dobre „perspektywy” (czyli lunety), dzięki którym można było zobaczyć to, co było oddalone o godzinę drogi, a także „maszyny słuchowe”.

Zawód prawnika także przeminie?

Ostatnio na łamach prasy coraz częściej padają pytania, czy w czasach sztucznej inteligencji i mecenasa Google będzie jeszcze miejsce dla tradycyjnych prawników. Bez wątpienia części z nas przyjdzie wynieść swoje togi na strych – schować do lamusa, w szczególności tym, którzy dotychczas koncentrowali się na świadczeniu drobnej pomocy prawnej (np. pisaniu umów najmu). Mogę sobie wyobrazić i takie przypadki, kiedy dzieci będą pytać, czy z niepotrzebnej togi taty mogłyby uszyć ubranka dla lalek. Nie mam jednak wątpliwości, że sama profesja przetrwa, prawnicy nadal będą potrzebni w dużych instytucjach, przy procesach czy też przy prowadzeniu prac legislacyjnych. Bez wątpienia stajemy się zawodem po części wędrownym, bo za klientem trzeba chodzić coraz więcej i szybciej, a czasem nawet biegać. Ważne, by w tym naszym codziennym zabieganiu nie upodobnić się do smutnego handlarza starzyzną z akwareli Zygmunta Wierciaka czy też wędrownego handlarza używanych butów ze zdjęcia Ignacego Kriegera.

Handlarz starzyzną. Akwarela Zygmunta Wierciaka. Z archiwum galerii sztuki ATTIS

Dałabym wiele, by móc od optyka z Prus, który w 1838 r. przyjechał do Krakowa, kupić dobre„perspektywy” dla przedstawicieli naszego zawodu. Dałabym wiele…

Wędrowny handlarz używanych butów z fotografii Ignacego Kriegera. Ze zbiorów Muzeum Krakowa

AGNIESZKA LISAK
radca prawny, autorka prowadzi blog historyczno-obyczajowy www.lisak.net.pl/blog


[1] J. Kraszewski, Wspomnienia Odessy, Jedyssanu i Budzaku, t. III, Wilno 1845, s. 225.

[2]  M. Estreicher, Życie towarzyskie i obyczajowe Krakowa w latach 1848–1863, Kraków 1868, s. 153.