Najstarsza (znana mi) informacja na temat wykorzystania fotografii jako dowodu w sprawie sądowej pochodzi z 1839 r. Oto „Gazeta Krakowska” z tego właśnie roku (nr 269) donosiła, że pewien mieszkaniec Paryża przekonany o zalotności swojej żony „chciał z nią iść do rozwodu”. Wydał więc 400 franków na zakup urządzenia do robienia dagerotypów, zaczaił się niedaleko drzewa, gdzie odbywały się miłosne schadzki, i zrobił upragnione zdjęcie. Sąd niebawem miał rozstrzygnąć sprawę, informowała gazeta.
Nie byłoby powyższego doniesienia prasowego, gdyby nie francuski mechanik Ludwik Daguerre, który
w 1839 r. ogłosił metodę „malowania światłem” (jak wtedy mawiano), czyli utrwalania obrazu na metalowych płytkach zwanych od jego nazwiska dagerotypami. Były one odpowiednikiem dzisiejszych fotografii. W ciągu dwóch tygodni, czyli lotem błyskawicy, informacja ta dotarła do Polski i została opublikowana w gazetach. Jeszcze w tym samym roku odbył się w Warszawie pierwszy publiczny pokaz tajemniczych dagerotypów.
„Malowanie światłem” początkowo miało charakter hobbystyczny. Wiadomo, że w Polsce interesowały się nim osoby o takich zawodach jak: malarz, astronom, profesor fizyki… Z uwagi na długi czas naświetlania wstępnie przewidywano, że będzie ono miało zastosowanie raczej przy utrwalaniu widoków zabytków i krajobrazów niż ludzi. Ale od czegóż ludzka inwencja! W „Gazecie Krakowskiej” z 31 października 1839 r. (nr 251) czytamy, że oto niejaki Zobar z Brukseli „zaproponował, aby za pomocą dagerotypu zdejmowano portrety. Ponieważ światło nie dobrze by odbijało kolor ciała i włosów, przeto radzi, aby pacyent biało sobie twarz pomalował, a włosy upudrował, potem potrzeba głowę mocno przyśrubować do krzesła lub ściany, aby była nieruchoma”.
Wędrowni dagerotypiści
Pierwsi, którzy postanowili zarabiać na „zdejmowaniu portretów”, byli dagerotypistami wędrownymi. Chodzili od miasta do miasta, od jarmarku do jarmarku czy też z okazji odpustu i proponowali swoje usługi. Dziś pozostały po nich ogłoszenia w gazetach – bezcenne źródło informacji na temat życia społecznego naszych przodków. Pierwszym znanym mi jest to zamieszczone w „Gazecie Krakowskiej” z 28 lutego 1843 r. Przeczytać w nim możemy:
„Wojciech Hugo Wilczek w przejeździe przez Kraków zawiadamia, iż uskutecznia podług najnowszych ulepszeń portrety w różnych formatach za pomocą dagerotypu w kilku sekundach bezwzględnie na słotny i pogodny czas po stałych cenach, zacząwszy od złp. 25. Wzory jego roboty widzieć można w księgarni p. Czecha – mieszka w domu p. Steinkellera na plantach, gdzie go codziennie zastać można od godziny 9 – 12 rano, a po południu od 2 do 4”.
Wędrowni przedsiębiorcy otwierali swoje prowizoryczne zakłady w hotelach lub innych wynajętych pomieszczeniach. Niejednokrotnie w reklamach nazywali je na wyrost pracowniami, czego nie należy utożsamiać z zakładami fotograficznymi w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Józef Kraszewski wspomina swoją wizytę u niejakiego Hassa w 1843 r., który zajmował się dagerotypowaniem. „Zdejmowanie wizerunku” odbywało się na brudnym dziedzińcu, gdzie za tło służyła flanelowa kołdra rozwieszona na murze, a obok można było zobaczyć stosy śmieci i rynsztok[1].
Jak twierdzi J. Koziński, pierwszym osiadłym w Krakowie dagerotypistą był Szymon Zabieński. W 1845 r. otworzył on pracownię w domu zwanym Kochanowem, z kolei w „Czasie” z 9 czerwca 1852 r. (nr 130) informował o przeniesieniu jej na rynek. Wzmiankowane ogłoszenie jest ciekawe także z tego powodu, że rzuca światło na charakter jego fotograficznej działalności, którą wykonywał przy okazji innych usług takich jak: restaurowanie obrazów, malowanie szyldów reklamowych, złocenie drewna, druk biletów wizytowych. Po prostu człowiek orkiestra! Świadczy to o tym, że w tamtych czasach z samego dagerotypowania wykonywanego stacjonarnie nie dało się wyżyć.
Papierowa rewolucja
I oto zaczęło zanosić się na nowe. W krakowskim „Czasie” z 14 marca 1854 r. (nr 60) znajdujemy informację o przybyłym z Wiednia (a więc znów wędrownym) Antonim Weidlu, który mieszka w hotelu Drezdeńskim i tam też wystawia swoje fotografie robione na papierze, i przez to tańsze, a do tego dokładniejsze niż dagerotypy. Oto Kraków zaczął podążać w kierunku papierowej fotografii. Choć należy mieć na uwadze, że w tamtych czasach nic nie odbywało się z dnia na dzień, a raczej powoli, to jest metodą prób i błędów. Wiadomo, że jeszcze w 1856 r. królowa Wiktoria korzystała z usług dagerotypistów, a jej wizerunki na blasze można dziś oglądać w kolekcji Windsorów – Royal Collection Trust.
* * *
Naprawdę wiele zawdzięczamy Ludwikowi Daguerre’owi, choć dziś niewielu zna jego nazwisko. To dzięki niemu korzystamy z dobrodziejstw takich jak telewizja, Facebook, a do tego robimy pamiątkowe zdjęcia naszym pociechom to tu, to tam.
Sądzę, że warto przypomnieć sobie twarz tego śmiesznego pana z wąsem i wielkim lokiem, gdy na sali rozpraw będziemy zgłaszać wniosek o przeprowadzenie dowodu ze zdjęcia, choćby tego wykonanego aparatem fotograficznym.
Poniżej przykłady dagerotypów. Tak jak wspomniano, były one wykonywane na metalowych płytkach, a do tego nie można ich było powielać. Występowały zawsze w jednym egzemplarzu. Bardzo trwałe, odporne na światło, miały jednak jedną wadę, a mianowicie „nie znosiły” powietrza. Z tego też powodu trzeba było zabezpieczać je specjalną szybką i często przechowywane były w specjalnych zamykanych klaserach.
[1] J. Kraszewski, Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budzaku, t. III, Wilno 1845, s. 225.