PRZENOŚNA SZOPKA MISTRZA EZENEKIERA

0

Długa jest lista rzeczy, które odchodzą w zapomnienie i których nie znajdziemy już nawet w babcinych kufrach na strychu. Choć tak naprawdę przemijanie dotyczy nie tylko rzeczy, ale także zwyczajów. Powoli odchodzą do przeszłości kolędnicy. Pamiętam ich jeszcze z czasów dzieciństwa, gdy z szopkami w ręku stawali przed moimi drzwiami i śpiewali. Jako dziecko nie potrafiłam ich docenić. Wydawali mi się tacy staroświeccy. Dziś jako dorosła osoba dałabym wiele, by móc ich jeszcze raz zobaczyć, tych emisariuszy przeszłości.

Swoją ewolucję przeszła także szopka – obecnie dla większości z nas jest elementem mającym zdobić pomieszczenie w bożonarodzeniowym okresie. Dbamy o to, by pasowała do choinki, obrusu, wystroju wnętrza. Kiedyś była nie tyle przedmiotem, ile przeżyciem i tradycją.

Spektakl w scenerii Betlejem

Karol Estreicher[1] wspominał, że przed I wojną światową prezentacji szopki w krakowskich rodzinach towarzyszyła celebra. Matka zamawiała wizytę Michała Ezenekiera, najlepszego szopkarza w mieście, który w umówiony dzień przychodził ze swoim „arcydziełem” mającym postać przenośnego teatrzyku. Zapraszano dzieci z bonami, babcie, ciotki. Mama w odświętnej sukni krzątała się po domu, witała ze wszystkimi. Częstowano ponczem, piernikami i czekoladą. Po czym goście siadali w salonie, światło gasło, nastawała cisza. I oto z wolna otwierały się drzwi od jadalni, a w nich stawała matka z wielką szopką przyniesioną przez „mistrza” Ezenekiera. Przedstawieniu tego typu towarzyszyły dialogi – przed widzami odbywał się prawdziwy spektakl osadzony w scenerii Betlejem.

„Budynek to był, który wysokością wypełniał ramy drzwi. Jej kolory rzucały się najpierw w oczy, potem dopiero kształt. Najpierw biły od niej barwy, potem dopiero architektura budynku zdumiewała: czerwień, zieleń, fiolety, niebieskie i żółte tony […]. Dwie wieże wznosiły się na przodzie, Mariackie wieże oczywiście, tylko bogatsze w ornamenty […]. Wszystkie baśnie Wschodu znajdowały tu urzeczywistnienie. Tak wyglądały pałace wielkich Szachów i Wezyrów, nieskończone bogactwa Sezamu […]. Szopka w dziecinną pamięć wbijała się silniej niż jakiekolwiek dzieło sztuki, bo odpowiadała naszym marzeniom”. Na scenie pod kopułą kręciła się gwiazda, poruszały marionetki, była nawet kurtyna jak w prawdziwym teatrze.

Jak dalej wspomina K. Estreicher, wiele widział wśród „włóczęgi życia”: sale wielkich oper kapiące złotem i purpurą, balety z najpiękniejszymi artystkami Ameryki, starożytny teatr w Syrakuzach…, „lecz nigdy, o! na pewno nigdy nie ujrzę tak świetnego teatru i tak świetnego widowiska, jakim była szopka mistrza Ezenekiera”[2]. Nie była to osoba przypadkowa. Jego nazwisko przeszło do historii krakowskiego szopkarstwa (wpisanego dziś na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO). Jak wspomina Stanisław Estreicher (ojciec Karola, a do tego znany nam z wykładów polski historyk prawa), M. Ezenekier chodził po Krakowie ze swoimi rękodziełami od 1864 r.

Szopki jak teatrzyk

Krakowskie szopkarstwo rozwinęło się w drugiej połowie XIX w. Twórcami scen z Betlejem byli murarze i pracownicy budowlani z przedmieść Krakowa (Krowodrzy, Zwierzyńca…). Sezonowość tych zawodów sprzyjała szukaniu dodatkowych źródeł zarobku w okresie zimowym, kiedy pracy na budowie było niewiele. 

Szopki krakowskie mogły mieć postać stateczną – przeznaczoną do noszenia przez kolędników – lub formę teatrzyku wspominanego przez K. Estreichera. Te drugie uznaje się za twórczość unikatową w skali naszego kraju.

Najpiękniejsza u kapucynów

Pozostając w klimacie Krakowa, warto wspomnieć o najpiękniejszej – w mojej ocenie – scenie z Betlejem w tym mieście, jaką możemy oglądać w kościele kapucynów. Zachwyca ona nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim rozmiarem.

Pierwsze jej ślady odnajdujemy w kronice klasztoru pod 1866 r., kiedy to ówczesny gwardian ojciec Leon Doliński napisał: „W tym roku na uroczystość Bożego Narodzenia urządziliśmy jasełka. O. Kandyd jako rzeźbiarz zrobił kilka figurek, trochę innych lalek, aniołów i zwierząt dokupiłem. Ubraniem figurek zajęła się p. Pozowska z innymi paniami. Grotę uporządkowałem i urządziłem odpowiednio – i mnóstwo dziatwy oblegało, podziwiając nowe jasełka”.

Szopki z Neapolu

Grzechem byłoby w „rankingu szopek” nie wymienić tej neapolitańskiej. Jej punktem wyjścia staje się grota ze sceną narodzin. Wokół niej stawia się kolejne, umieszcza budynki, tworzy ulice, na nich kramy. W konsekwencji scena z Betlejem staje się tak naprawdę pretekstem do budowania całych makiet z miastami, gdzie motywy świeckie często zaczynają dominować nad religijnymi. Zajęcie to jest tak modne wśród mieszkańców Neapolu, że istnieją sklepy z figurkami i przedmiotami do urządzania takich makiet.


[1]                     Polski historyk sztuki, encyklopedysta, muzealnik, autor licznych publikacji, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. Żył w latach 1906–1984.

[2]                     K. Estreicher, Nie od razu Kraków zbudowano, Warszawa 1957, s. 120–127.