Minęło już ponad 50 lat, a kultowa komedia „Nie lubię poniedziałku”, nakręcona według autorskiego scenariusza Tadeusza Chmielewskiego, nadal nas rozśmiesza do łez. Wielu pamięta Bohdana Łazukę, który grając autoironicznie samego siebie, wraca po weekendzie chwiejnym krokiem, kierując się szlakiem torów kolejowych w Warszawie. Poniedziałki nie są jednak nielubiane tylko w Polsce. Zbadania tego zjawiska podjęli się bowiem naukowcy w kilku krajach na świecie.
Zacznijmy jednak od definicji, którą zaproponowali lekarze w swoim artykule opublikowanym w 2015 r., tj. Tae Hwang i Amy Hwang[1]. Zdefiniowali oni syndrom poniedziałkowy jako „zespół objawów obejmujących zmęczenie, letarg lub osłabienie, dystymię, drażliwość, zawroty głowy, światłowstręt, suchość w ustach, bóle mięśni i ból głowy przy braku innej choroby ogniskowej lub ogólnoustrojowej”. Niektóre z tych objawów można przypisać ekscesom weekendowym, dlatego też nie stanowi zaskoczenia, że autorzy ci przypisują tę jednostkę chorobową (1) bezpośredniemu wpływowi alkoholu, (2) zaburzeniu metabolizmu, w tym nagromadzeniu toksycznych metabolitów, (3) przejściowemu zapaleniu ogólnoustrojowemu, (4) ograniczonemu snu i efektowi jet lag, czyli zmianom stref czasowych (to ostatnie odnosi się w szczególności do tych, którzy podróżują w weekendy) oraz (5) skutkowi braku kontaktu ze środowiskiem typowym dla miejsca pracy i koniecznością przestawienia się na nowe tory. Publikacja ta nie była jednak pogłębionym badaniem, a jedynie wskazała kierunki dalszych eksploracji dla innych naukowców.
Bardziej zaawansowane badania byłym dziełem innego zespołu naukowego[2]. Odkrył on bowiem, że oczekiwanie na pracę zmniejsza się liniowo w ciągu tygodnia pracy wraz z jej negatywnym wpływem. Innymi słowy, zaczynamy od wysokiego „C” wraz z napięciem, które mu towarzyszy z początkiem tygodnia, by następnie schodzić na niższe tony wraz z rozluźnieniem. Jednakże bywa to powiązane z regularnym tygodniem pracy (od poniedziałku do piątku), a także chronicznym obciążeniem pracą (czym więcej mamy takich obciążeń w trakcie tygodnia, tym bardziej obserwowalny jest ten efekt). Zatem zdaniem autorów syndrom poniedziałkowy jest więc szczególnie widoczny w miejscach pracy, w których jesteśmy bardzo obciążeni zadaniami.
Do problemu należy podchodzić z powagą. Należy tworzyć takie miejsca pracy, do których z przyjemnością przychodzimy w poniedziałki i w których procesy ustawione są tak, aby efektywnie je realizować w trakcie tygodnia. Nie zaskakuje więc, że szuka się rozwiązań polegających na skracaniu tygodnia pracy, a także (co ma miejsce szczególnie ostatnio w związku z okresem pandemii) umożliwieniu jej wykonywania z domu. To pierwsze oczywiście nie wyeliminuje całkowicie syndromu poniedziałkowego, bo wielce prawdopodobne jest, że w jego miejsce zaistnieje syndrom wtorkowy itp. itd. Poza tym są określone zawody, takie jak zawód radcowski, który musi dopasowywać się zarówno do tygodnia pracy wymiaru sprawiedliwości, jak i klientów. Tu nie ma zbyt wiele przestrzeni do elastyczności. Natomiast praca z domu możliwa jest jedynie w niektórych przypadkach, lecz nie zawsze jesteśmy w stanie skutecznie kontrolować wolumen i jej jakość. Syndrom poniedziałkowy nie będzie łatwy do wyeliminowania, więc może to powinno być inspiracją do dalszych badań?
[1] T. Hwang, A. Hwang, Mondayitism, „Medical Journal of Australia” 2015, nr 11, s. 470‒471.
[2] U.R. Hülsheger i in., Blue Monday, yellow Friday? Investigating work anticipation as an explanatory mechanism and boundary conditions of weekly affect trajectories, „Journal of Occupational Health Psychology” 2022, nr 4, s. 359–376.