To zamiłowanie do podróży to rodzinna tradycja czy ciekawość świata?
Trudno rozstrzygnąć, ale to zapewne ciekawość świata, którą chyba zawsze miałam w sobie. Od wczesnego dzieciństwa lubiłam chodzić na dworzec kolejowy, obserwować odjeżdżające pociągi. Lubiłam przygotowania do podróży, to pakowanie, którym chyba nie wszyscy się ekscytują, i wreszcie wyjazd. Z rodzicami jeździłam głównie nad morze – góry były moim późniejszym wyborem. Zresztą w czasach, które dawno minęły, trudno było marzyć o dalekich egzotycznych wyprawach. Rzeczywistość raczej wbijała w ziemię, choć pamiętam, że jako dziecko miałam sny, że lecę gdzieś daleko samolotem. W rzeczywistości takie wyprawy były poza zasięgiem.
Ale w końcu do nich doszło. Od czego się zaczęło?
Gdy skończyłam aplikację radcowską, okazało się, że mam trochę więcej wolnego czasu. Bo przedtem – wiadomo, trzeba było się uczyć, także w weekendy. Zaczęliśmy razem z mężem nasze wyprawy od zwiedzania Włoch. Wylądowaliśmy w Bergamo i potem wędrowaliśmy po tym kraju, kończąc wyprawę w Neapolu. Trwało to dwa tygodnie. Później znów były Włochy – mniej znana niż Capri wyspa Ischia, a w kolejnym roku Malta. Ja od dawna interesuję się historią, a podróże są najlepszym sposobem, by się z nią bezpośrednio zetknąć. To naprawdę działa.
Ale gdzie te góry…?
To prawda, że zawsze o takich górskich wyprawach marzyłam. Początkowym problemem był może brak kondycji, ale to udało się dość szybko poprawić. No i na początku brakowało partnerów do takich wypraw – a ja zawsze lubiłam włóczęgę, wieczory przy ognisku, dźwięk gitary. Może to trochę paradoksalne, że dopiero niedawno rozpoczęłam uprawiać taki rodzaj turystyki na większą skalę. Pierwsza górska wyprawa była na drugą stronę granicy z Czechami. Pojechaliśmy z wrocławskim PTTK i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę. Poznałam ludzi, którzy mieli podobne pasje do moich, chęć chodzenia po górach, poznawania nowych terenów. Wtedy też dowiedziałam się o istnieniu małego biura podróży z siedzibą w Świdnicy, które prowadzi miłośnik górskiego trekkingu. Dzięki niemu dowiedziałam się, że istnieją takie pasma jak Beskid Niski czy Makowski. Najpierw wyprawiliśmy się do Ukrainy, na Zakarpacie. To była wspaniała wyprawa. Przez tydzień chodziliśmy po górach. Była to dobra okazja, by się sprawdzić, przekonać, że dajemy radę w codziennej wędrówce.
Była pani m.in. w Gruzji. To kraj chyba stworzony dla miłośników górskich wypraw.
Zapewne. Nasza wyprawa była bardzo kameralna, dziewięcioosobowa. To był trekking w Tuszetii, historycznym regionie północno-wschodniej Gruzji. Można tu się dostać jedną drogą, zamkniętą zresztą jesienią i zimą, która prowadzi do małego miasta Omalo. Na koniec wyprawy doszliśmy niemalże do podnóża Kazbeku, jednego z najwyższych szczytów Kaukazu, przekraczającego 5000 m ponad poziom morza. U podnóża szczytu, na wysokości ponad 2000 m, znajduje się klasztor Cminda Sameba. Rozciąga się stąd wspaniały widok na ośnieżony, ginący czasami w chmurach Kazbek. O powodzeniu tej wyprawy, oprócz wspaniałych miejsc, które odwiedziliśmy, i znakomitej organizacji, zdecydowali także jej uczestnicy. Śmialiśmy się, że jesteśmy jak jedna wielka rodzina.
Z Kaukazu zawędrowała pani w Pireneje…
Przedtem były jeszcze słowackie Tatry i Chorwacja. Byłam też na Majorce, która kojarzy się z plażami i ciepłym morzem, a ma bardzo ciekawe pasma górskie. A Pireneje? To dość wysokie i wymagające góry. Najwyżej wspięliśmy się na Coma Pedrosa, najwyższy szczyt Andory, mający ponad 2900 m wysokości. Pireneje są bardzo interesujące, jest tam dużo jezior, które są charakterystyczne dla tego regionu. Do tego wspaniała roślinność. To połączenie daje wspaniałe widoki. Zachwyca też architektura romańskich świątyń wpisana niejednokrotnie w surowy górski krajobraz. Ciekawa jest też tamtejsza kuchnia. Niezwykle interesujące jest, jak dane środowisko wpływa na rodzaj kuchni. Jakie warzywa, owoce i mięsa dominują. Andora daje wiele możliwości amatorom górskich wędrówek. Średnia wysokość kraju przekracza 2000 m i praktycznie można obejść całe państwo, nie schodząc z gór. Mieszka się wówczas w kamiennych schronach lub schroniskach. Pozwala to bardzo blisko obcować z tutejszą unikalną przyrodą.
A potem było jeszcze wyżej. Jak trafiła pani do Maroka?
Maroko to było moje marzenie od dawna. Czytałam o tym kraju, o wpływach arabskich, połączonych ze zwyczajami Berberów, a wszystko owiane francuskim klimatem. To była mała, 10-osobowa wyprawa. Zachwyciły mnie marokańskie góry. Weszliśmy na szczyt Jebel Toubkal mierzący 4167 m. Trafiliśmy na dobrą pogodę, a przecież na tej wysokości często leży śnieg. Szliśmy bardzo ciekawą trasą, odmienną od tej najbardziej uczęszczanej. Wszystko się udało, weszliśmy bez większych problemów, choć powoli, pamiętając o wysokości. Maroko jest fascynującym krajem, zawsze będzie mi się kojarzyło z zapachami i barwami.
I kuchnią?
Też. Tradycyjną potrawą marokańską jest tadżin, czyli wszystko, co można zrobić z lokalnych warzyw z dodatkiem mięsa. Do tego zupa harira z soczewicy. Był też marokański chleb i olej arganowy zmieszany z pastą z migdałów – taki rodzaj masła. Pobyt zaczęliśmy od Marakeszu, który urzeka swym wyglądem i atmosferą. Mieliśmy okazję poznania miejscowej ludności, od pewnego czasu bowiem istnieje obowiązek poruszania się w górach z lokalnym przewodnikiem. To efekt głośnego morderstwa dwóch turystek skandynawskich, które miało miejsce nie tak dawno temu. Dziś wydaje mi się, że ten kraj, przy poszanowaniu panujących zwyczajów, jest bezpieczny. Oczywiście muszę już chyba tradycyjnie dodać, że o sukcesie wyprawy zdecydowali też jej uczestnicy. Utrzymujemy ze sobą kontakt, spotykamy się i już myślimy o następnych wyprawach.
Dokąd?
Myślę o wyprawie w Dolomity. Można tam przejść trasy oznaczone jako via ferrata, które w dosłownym tłumaczeniu oznacza „żelazną drogę”. Są to szlaki turystyczne poprowadzone wysokogórskim terenem, wymagające asekuracji w postaci uprzęży. Mają one różne stopnie trudności. Rozważamy też Turcję i jej Ararat lub Etiopię, w której są wspaniałe góry Semien ze szczytami znacznie przekraczającymi 4000 m. Może Uganda.
Coraz dalej…
Jest wiele inspiracji. Jest także Iran ze swoim szczytem Demawend sięgającym ponad 5500 m.
Nie wiem, czy Iran jest w tej chwili najbezpieczniejszym miejscem.
Wiadomo, że sytuacja na świecie jest bardzo dynamiczna i trzeba uważnie obserwować, co przyniesie kolejny rok. Ale planować trzeba. W tej chwili, żeby nie było tylko o egzotycznych wyprawach, robię kurs przewodnika sudeckiego. Moja chęć wyjazdów może trochę wynikać z charakteru mojej pracy: prowadzę kancelarię i jestem in-house`em w dużej firmie, zajmującym się analizą przepisów czy umów. Gdy przychodzi weekend, czuję potrzebę wyjazdu, wędrowania po górach. To najlepszy odpoczynek.
Czy kobietom jest trudniej podróżować?
Nie widzę takiego problemu. O Maroku już mówiłam. Bezpiecznie czułam się też w Jordanii czy Izraelu. Z drugiej strony zawsze podróżowałam z kimś. Nie wykluczam jednak samotnej wyprawy. Taki początek miał już miejsce w Tatrach, w których samotnie przeszłam fragmenty Orlej Perci.
Rozmawiał Krzysztof Mering
Agnieszka Gacek – Absolwentka Wydziału Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Radca prawny od 2014 r. Prowadzi własną kancelarię, współpracuje z jedną z wrocławskich korporacji. W kręgu jej zawodowych zainteresowań pozostaje przede wszystkim prawo cywilne, handlowe i prawo pracy, działa także w ramach organizacji branżowych. W czasie wolnym miłośniczka literatury, przyrody i podróży, zwłaszcza górskich wędrówek. Jesienią 2022 r. rozpoczęła kurs na przewodnika sudeckiego III stopnia.