BĄDŹMY TU I TERAZ

0

Rozmowa z radcą prawnym Martą Kopeć, Włoszką z wyboru.

Marta Kopeć

Radca prawny, specjalista z zakresu prawa pracy, partner zarządzający KKZ, wiceprezes Stowarzyszenia Prawa Pracy. Jest ekspertem z zakresu prawa pracy, w szczególności w obszarach, w których prawo pracy przenika się z miękkim HR. Pasjonuje się sportem, gotowaniem i ludźmi, stąd zapewne miłość do Włoch i do HR.

Włochy podobno można kochać lub nienawidzić. Pani kocha?

Zdecydowanie. Moja pierwsza miłość do tego kraju zrodziła się, gdy miałam pięć lat i pojechałam z rodzicami – dużym fiatem! – na camping w pobliżu Wenecji. Wtedy nauczyłam się liczyć po włosku do pięciu. A dalej to już jakoś samo poszło.

Chyba nie samo…

Polubiłam ten język na tyle, że poszłam do liceum z rozszerzonym językiem włoskim. Po latach uświadomiłam sobie, że była to nie tylko klasa, w której uczyliśmy się włoskiego, ale także – a od pewnego momentu może przede wszystkim – kultury włoskiej. Uczyliśmy się historii i geografii, czytaliśmy gazety, oglądaliśmy filmy. Byliśmy też na wymianie u włoskich rodzin. Ja mieszkałam w Rieti, maleńkiej miejscowości, którą określa się jako środek Włoch. Rodzina, u której mieszkałam, była w dużym stopniu samowystarczalna. Mieli własne ujęcie wody, wytwarzali oliwę, hodowali zwierzęta. Chyba wtedy po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, jak ważna jest jakość produktów, które jemy.

Na studiach też był epizod włoski. Przydał się?

W trakcie studiów prawniczych na Uniwersytecie Warszawskim moje serce ciągle spoglądało w kierunku Włoch. Na trzecim roku ukończyłam Szkołę Prawa Włoskiego. Przyjeżdżali do nas wykładowcy z uniwersytetu w Katanii. Chciałam się nauczyć włoskiego słownictwa prawnego, bo trudno było powiedzieć, że to studium pozwoliło poznać całe prawo włoskie. Wiem jednak, jak działa system prawny Włoch, gdzie szukać konkretnych przepisów.

I jak działa?

Prawo włoskie bazuje na prawie rzymskim. Siłą rzeczy jest podobne do naszego, ale uważam, że Polacy mają znacznie lepszy dostęp do wiedzy prawnej. Włosi nie mają publicznych dzienników ustaw. Wszystko jest znacznie mniej zdigitalizowane niż w naszym kraju. Trzeba mieć już pewną orientację, by spokojnie poruszać się wokół włoskich paragrafów. Ta wiedza kilkakrotnie przydała mi się w mojej pracy zawodowej. Kontaktowaliśmy polskich biznesmenów z kancelariami włoskimi. Notabene całkiem sporo polskich prawników prowadzi kancelarie we Włoszech z pełnymi uprawnieniami na tamtejszym rynku.

Czym są Włochy dla pani?

Żyjemy tą kulturą. Mówię, że żyjemy, bo mój partner, który też ukończył prawo, również jest miłośnikiem tego miejsca na ziemi. Na dodatek jest menedżerem piłkarskim, a włoski futbolowy rynek jest jednym z najciekawszych w Europie. Gdy urodził się nasz syn, posłaliśmy go do włosko-polskiego przedszkola. Włochy są miejscem, w którym pozyskujemy energię do życia. Wystarczą mi trzy dni nad Tybrem, by nabrać sił. Włochy to atmosfera, jedzenie, umiejętność cieszenia się chwilą.

Czyli pokutujący stereotyp wiecznie zabieganego Włocha nie jest prawdziwy.

Jest prawdziwy w połowie, jeśli można tak powiedzieć. Rzeczywiście pędzą, ale potrafią się zatrzymać. Być tu i teraz. Cieszyć się rozmową, dobrą kawą i winem, wspaniałym jedzeniem.

Może już nie muszą tak biec jak my. Choć i w Polsce młode pokolenie też lekko naciska życiowy hamulec.

Młodzi rzeczywiście tak. Pokolenie, które wchodzi na rynek pracy, jest przez starszych nazywane pokoleniem roszczeniowym, ale oni po prostu mają większą potrzebę ciekawego życia niż zarabiania, pozostali się śpieszą. Testowaliśmy w kancelarii system przerw na lunch. Okazało się, że nikt nie chce z tego skorzystać. Wszyscy wolą zjeść przy biurku i… wcześniej wrócić po pracy do domu. To dla Włochów jest niepojęte. Oni muszą mieć te 1,5–2-godzinną przerwę – to jest święta sprawa. Czyści głowę i pozwala spokojnie wrócić do efektywnej pracy.

Pani ulubione miejsce we Włoszech?

Najczęściej jeżdżę do Rzymu. Jest sporo prawdy, że wszystkie drogi tam prowadzą. Rzym jest takim wypośrodkowaniem Włoch: już czuje się południowe klimaty, ale także wpływ regionów położonych bardziej na północ. Z Rzymu jest blisko nad morze i całkiem wysokie góry w Abruzji, a poza tym historię czuje się na każdym kroku. Nie jest tak biznesowy jak Mediolan, ale jakże inny od regionów południowych. Każdy region Włoch ma coś ciekawego do zaoferowania. Są piękne przez swoją różnorodność. Bo jak porównać Piemont, w którym spędziliśmy kilka listopadowych dni, szukając w zamglonym krajobrazie trufli i pijąc wino, z gorącą Sycylią, która zresztą też nie jest jednorodna; w zachodniej części widoczne są wpływy arabskie i powszechnie je się kuskus, wschodnia to krajobrazy z „Ojca Chrzestnego”.

No i Toskania. Każdy ją uwielbia.

Tak, ale poniżej Toskanii jest Umbria, równie piękna, pofałdowana i kolorowa, a znacznie mniej uczęszczana, spokojniejsza. Jest wiele miejsc we Włoszech, które są także przeze mnie jeszcze mało odkryte. Szukam miejsc kultywujących życie w klimacie slow. Coraz więcej miast uważa to za dużą wartość. Nie tylko zresztą we Włoszech.

Jest pani miłośniczką kuchni włoskiej. Co jest tajemnicą tej kuchni?

Pewnie jest ich wiele, przynajmniej tyle, ilu kucharzy. Ale ogólnie można powiedzieć, że o smaku tej kuchni decyduje dobra jakość produktów. Coraz więcej z nich można w Polsce dostać, choć nie wszystko. Nie do kupienia jest np. włoska surowa kiełbasa salsiccia i dlatego przed świętami wielkanocnymi zrobiliśmy ją w domu sami. Polecam szczególnie włoskie makarony: nigdy nie zawiodą. Czasami zresztą makaron robimy sami. Tworzymy we trójkę – z udziałem Gwidona, mojego 4-letniego syna – linię produkcyjną. Panie w przedszkolu bardzo go chwalą za kulinarne umiejętności! Gotowanie jest sposobem wspólnego spędzania czasu, a dla mnie także pewną formą medytacji. Kuchnia jest miejscem, w którym mogę się oderwać od rzeczywistości. Z jedzeniem wiąże się też nasz zwyczaj wspólnych kolacji. Bardzo dużo pracujemy, ale sytuacja, w której nie siedzimy razem przy kolacyjnym stole, jest zupełnie wyjątkowa.

O włoskiej kuchni mówi też prowadzone przez panią konto na Instagramie.

W pewnym momencie z mojego prywatnego konta na Instagramie zrobiłam profil bardziej otwarty i zaczęłam publikować tam zdjęcia tego, co gotuję. Po urodzeniu syna dorzucałam jeszcze przepisy, ale po powrocie do pracy nie mam już na to czasu. Czasami, jak komuś się spodoba moja inspiracja na Instagramie, to pisze do mnie i dopytuje o szczegóły. Niekiedy przywożę z Włoch nietypowe warzywa, które nigdy nie występują w Polsce pod nazwą „włoszczyzna”. Choćby puntarelle określana jako włoska cykoria szparagowa, choć z cykorią smakowo nie ma nic wspólnego. Trzeba ją namoczyć w wodzie z lodem i przyrządzić sałatkę z anchois.

Poprosimy o jeden z pani przepisów…

OK! Będzie to spaghetti italiano – tak to nazwałam, bo jest w trzech kolorach: czerwonym – świeże pomidory, zielonym – bazylia i białym – mozzarella.

Jak Włochy to Włochy. Jeździ pani skuterem, kultową vespą. W Warszawie to bezpieczny sposób podróżowania?

Bardziej bałabym się jeździć we Włoszech. Cenię to, że mogę w zakorkowanej stolicy pojechać pod dowolny adres i zawsze znajdę miejsce do zaparkowania. Ponadto, oprócz powietrza we włosach, swoją wartość mają uśmiechy ludzi widzących pomykającą pomarańczową vespę. Pewnym zagrożeniem są inne skutery i motocykle, bo samochody zawsze wyprzedzają mnie innym pasem. Właściwie tylko raz miałam lekko niejasną sytuację drogową, choć wielkiego zagrożenia nie było.

Co warto zaimportować od Włochów? Umiejętność zatrzymania się, bycia tu i teraz. Przy tym tu nie chodzi o to, aby wygospodarować czas na inne zajęcia. Ważne jest, aby umieć cieszyć się tym, co się widzi i czuje. Pięknym drzewem, smakiem kawy, rozmową z drugim człowiekiem. To daje ogromy zastrzyk energii, pozwala pełniej żyć. To wypróbowana droga do poczucia się szczęśliwym.

Rozmawiał Krzysztof Mering