Rozmowa z Łoną, czyli Adamem Bogumiłem Zielińskim, polskim raperem, autorem tekstów oraz prawnikiem zajmującym się prawem własności intelektualnej.
Adam Bogumił Zieliński
Pseudonim artystyczny Łona – polski raper, autor tekstów, producent muzyczny, prawnik zajmujący się prawem własności intelektualnej. Absolwent prawa na Uniwersytecie Szczecińskim. Odbył aplikację radcowską i zdał zawodowy egzamin radcowski. Honorowy Ambasador Szczecina. W 2017 r. Rada Języka Polskiego uhonorowała go tytułem „Młody Ambasador Polszczyzny”. W styczniu 2024 r. otrzymał Paszport Czytelników „Polityki” w kategorii muzyka popularna. Z kolei w marcu 2024 r. team Łona x Konieczny x Krupa zdobył dwa Fryderyki: w kategorii Album Roku Hip Hop za krążek „Taxi” oraz w kategorii Zespół/Projekt Artystyczny Roku.
Stand-uperzy często narzekają, że to, jacy są na scenie, ma mało wspólnego z tym, jacy są na co dzień. Czy Łona na scenie i Adam Zieliński w życiu prywatnym to postaci tożsame?
Mam nadzieję, że jestem sobą w obu postaciach. Choć nie wykluczam, że się bardzo oszukuję, że jednak jest tak, że na scenie zawsze trochę gramy i naprawdę niewiele osób na świecie wie, jak wyglądamy w kapciach. W każdym razie robię sporo, żeby zachować elementarną integralność. Możliwe zresztą, że nie ma w tym niczego niezwykłego, w końcu w różnych sytuacjach mówimy różnymi językami. Mój życiorys jest poplątany. Byłem w wielu miejscach naraz, wkręcony i w rap, i w studia prawnicze. Oba te języki są dla mnie naturalne.
Słuchając twoich tekstów, można odnieść wrażenie, że jesteś optymistą. Jak postrzegasz ludzi?
Raczej z ufnością i optymizmem. Ten optymizm to z nawyku i z natury, a zaufanie, bo słucham mądrzejszych od siebie: Leszek Kołakowski radził, żeby ludziom ufać, bo na tym się zwykle lepiej wychodzi.
Wytykasz nasze przywary, czy naprawdę mamy ich aż tak dużo?
Z przyjemnością je wytykam i myślę, że tak – mamy ich dużo. Za każdym razem staram się jednak czynić wyraźne zastrzeżenie, że sam nie jestem od takich wad wolny. Przeciwnie; często jestem ich wybitnym nosicielem. I wcale nie stoi za tym mesjanistyczna misja uzdrawiania narodu, to jest chyba bardziej egotyczne i jednak wycelowane we mnie. Bo naprawdę w moich tekstach najczęściej chodzi o mnie.
Uważasz się za dobrego obserwatora rzeczywistości?
Bardziej słuchacza. Wydaje mi się, że mam niezły słuch, który pozwala mi czasami, co i raz, wyłowić jakąś ciekawą rzecz.
Ile czasu zajmuje ci napisanie tekstu do piosenki?
Wieki. Jak napiszę cztery wersy, to jestem zadowolony z siebie i uważam, że to był dobry dzień. Czyli piszę śmiesznie mało i zajmuje mi to groteskowo dużo czasu. Trochę mnie tłumaczy to, że jestem krytyczny i tego nie najgorszego słuchu używam przede wszystkim przeciwko sobie. Ja mam bardzo dużo złych pomysłów, tylko je po prostu zawczasu skreślam.
Nie boisz się, że tak jak CKOD, które śpiewało „powiedziałem już wszystko i do dodania nie mam nic”, w pewnym momencie swojej twórczości nie będziesz miał już ani w formie, ani w treści nic nowego do powiedzenia?
Moim zdaniem taki strach jest naturalny. Ale się nauczyłem, że przebłyskom olśnienia musi towarzyszyć, zwłaszcza u osoby, która tych przebłysków ma tak niewiele jak ja, pewna niestety pracowitość. Może to jest też doświadczenie z tego prawniczego podwórka, że dopóki człowiek nie usiądzie nad czymś i nie poświęci temu stosownie dużej ilości czasu, dopóty rezultaty będą mizerne. Twórczości trzeba zrobić przestrzeń, myśli potrzebują miejsca. Tego też szukam w muzykach, z którymi współpracuję, że podchodzą do muzyki w sposób pozbawiony pewności, raczej ze znakami zapytania.
Jaki jest sens życia według Łony, czy taki sam jak w klasyku gatunku – filmie Monty Pythona?
Tam w ogóle odpowiedź na to pytanie, jak pamiętasz, pada. Jedz zdrowo, dużo śpij… No już nie pamiętam, ale artyści z Monty Pythona wyjaśnili tę kwestię najlepiej. Ja natomiast nie wiem i doskonale się czuję z tym szukaniem, z tą wątpliwością. Cytując klasyka: cel jest niczym, ruch jest wszystkim.
Skąd u ciebie ta dbałość o język polski? Kiedy był ten moment, w którym Łona powiedział sobie: nie no, hejże, tak nie może być, wciśnijmy „prawy alt”?
Wyrosłem w otoczeniu, w którym się tak mówiło. I mam na myśli nie tyle inteligencki dom, chociaż to też jest pewnie nie bez znaczenia, ile to, że taki język nierzadko występował w odpryskach kultury masowej, które do mnie docierały. A miałem szczęście urodzić się w 1982 r. Tak mówili m.in. Starsi Panowie, Młynarski; myślę, że to ich „wina”.
Słowa mają moc tak w prawie, jak i w muzyce – gdzie mają większą?
Są takie numery, które potrafią coś zmienić nawet wbrew intencji autora, jak na przykład „Mury” Kaczmarskiego. Przecież on tam napisał trzecią zwrotkę, której i wtedy, i dziś nikt nie słucha – o tym, jak mury rosną. Prawnicy też potrafią słowami wpłynąć na rzeczywistość, ale na jednym i drugim polu słowo się mocno zdewaluowało. I znaczy dużo mniej niż kiedyś, znacznie łatwiej przychodzi nam sięganie po największe kwantyfikatory. Ot, znak czasów.
Co było pierwsze, pasja do muzyki czy do prawa?
Oba te zainteresowania rosły równocześnie. Odkąd miałem paręnaście lat, wiedziałem już, że pójdę na prawo. Prawnicy mi pewnie w jakiś sposób imponowali. Równocześnie rozwijała się pasja do muzyki, rapu. One współistniały obok siebie. Od początku wiedziałem, że na styku tych dwóch płaszczyzn leży prawo własności intelektualnej i ani trochę się nie myliłem. Do dzisiaj mi tak zostało, że jednak najwięcej pracuję w branży muzycznej. To jest jedno i drugie – i pasja, i taka specjalizacja. Choć oczywiście nie jestem specjalistą, tylko praktykiem, który po prostu się tym często zajmuje.
Dlaczego nie chciałeś uzyskać wpisu na listę radców prawnych?
Żeby zostawić sobie większy margines wolności. Zdałem egzamin radcowski, ale z tym wpisem jeszcze chwilę się wstrzymam. Może stoi za tym jakieś mgliste – i nie do końca pewnie zasadne – przekonanie, że radca powinien się trochę poważniej zachowywać? Nie wiem. Ale co do zasad korporacyjnych i etyki staram się im na co dzień hołdować, m.in. dzięki aplikacji radcowskiej. Byliśmy na niej wszyscy bardzo poważnie traktowani, kształcili nas znakomici prawnicy.
Dlaczego aplikacja radcowska, a nie np. adwokacka czy sędziowska?
Najuczciwiej będzie powiedzieć, że ta korporacja wydawała mi się najfajniejsza. Bo wprawdzie radcowie zawsze kojarzyli mi się z najciekawszymi częściami prawa, czyli z prawem cywilnym i, powiedzmy, jego okolicami, ale cóż to za skojarzenie, skoro od lat zajmujemy się też obroną w procesach karnych; sam byłem zresztą szkolony już w tym systemie. Ale najwięcej mięty mam do prawa prywatnego i tym się zajmuję na co dzień. I bardzo mi się to podoba.
Broniłbyś się sam czy skorzystał z pomocy profesjonalnego pełnomocnika?
Nauczyłem się tego, że od tego jest radca, adwokat i w ogóle profesjonalny pełnomocnik, żeby działać na chłodno. Żeby do sytuacji, w której nierzadko jest gęsto od emocji, wnieść dawkę racjonalności. Dlatego myślę, że sięgnąłbym po kolegę albo koleżankę.
Rozmawiał Konrad Bińczyk