Stanisław August Poniatowski pozostawił po sobie Polskę rozebraną przez zaborców, listy do carycy Katarzyny, w których przyrzekał dozgonne oddanie, i… długi. To niezbyt korzystny bilans panowania, którego nie są w stanie przesłonić warszawskie Łazienki ani imponująca kolekcja zgromadzonych obrazów. Nas jednak, jako prawników, najbardziej interesują zobowiązania króla Stasia i przeprowadzone po nim postępowanie upadłościowe.
Już dawno temu wiedziano, że jedną z najskuteczniejszych metod dyplomacji jest rządzenie przez wdzięczność. Typowano więc na stanowiska osoby chorobliwie pragnące bogactwa i władzy, obdarowywano je nią, by następnie czerpać profity z zaciągniętego długu wdzięczności. Dzięki temu bez wojen i podbojów można było kierować losami całych narodów.
Gdy w 1764 r. Stanisław August Poniatowski wstępował na tron, miał już za sobą pobyt w Petersburgu i płomienny romans z carycą Katarzyną II. Zdaniem niektórych była jego pierwszą kobietą. Podczas spotkań w alkowie słuchał obietnic o koronie. Jak napisał J. Besala, „dobrali się jak w korcu maku; ona chciała władzy [w Polsce – przypis A.L.], on niezbicie wierzył przepowiedni, że koronę dostanie”[1].
I oto słowo stało się ciałem. W 1764 r. pod bagnetami rosyjskich wojsk odbyła się elekcja Poniatowskiego na króla. Tuż po niej, tj. 7 września 1764 r., tak pisał do swojej protektorki: „Godność, na jaką potężna dłoń Waszej Cesarskiej Mości wynosi mnie w tej chwili, zaskarbia Pani mój dozgonny szacunek, nieustanne przywiązanie i wdzięczność, które od tak dawna Pani oświadczałem”[2].
Odtąd losy Polski miały być pisane w Petersburgu. W kolejnych listach król skrupulatnie informował carycę Katarzynę o tym, co dzieje się w kraju, prosił o zgodę na podjęcie określonych decyzji politycznych, nieustannie zapewniał o pełnej uległości i oddaniu: „Zna Pani przecież mój charakter i wie, jaką władzę ma nade mną poczucie wdzięczności. […]. Niewątpliwie nic bardziej nie pochlebia mej ambicji i nie wzmacnia mej wdzięczności niż to, że mógłbym stać się rzeczywiście użytecznym sojusznikiem Waszej Cesarskiej Mości”[3].
Innym razem król skwapliwie donosił, że przy podejmowaniu politycznych decyzji nie zrobiłby tego, czego nie życzyłaby sobie caryca Katarzyna. „Poważam się sądzić, iż Wasza Cesarska Mość dostrzegła moją daleko idącą gotowość do ustępstw, czego dałem dowody, poświęcając na sejmie sprawy, na których najbardziej mi zależało. Chęć usatysfakcjonowania Pani, stanowiąca istotny motyw mych działań…”[4].
Gdy współcześnie nie możemy zrozumieć rozgrywających się wokół wydarzeń politycznych motywów działania osób rządzących nami i tych z biznesowego świecznika, może warto popatrzeć w przeszłość? Czasem lekcja historii bywa lekcją teraźniejszości.
Najjaśniejsza komisja i wierzyciele
Zaborcy po zajęciu Rzeczypospolitej postanowili przejąć solidarnie długi Stanisława Augusta Poniatowskiego. W celu ich zaspokojenia powołana została „najjaśniejsza” komisja, a na łamach „Gazety Krakowskiej” z lat 1797–1799 zaczęto publikować ogłoszenia podobne do tych, z jakimi spotykamy się obecnie w ramach postępowań upadłościowych.
W numerze z 13 września 1797 r. wezwano wierzycieli „Najjaśniejszego Króla Imci” do stawienia się niechybnie przed komisją w Warszawie, tj. w ciągu trzech miesięcy od chwili publikacji ogłoszenia, a to celem wykazania „ważności swoich praw”. Można było to zrobić osobiście lub za pośrednictwem umocowanego do tego „prawnie i przyzwoicie” plenipotenta. Jak dalej pisano, po weryfikacji onych miało nastąpić wciągnięcie ich w „etat długów”, czyli sporządzenie listy wierzytelności w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Zaś wszelkie żądania zgłoszone po zakreślonym terminie uznawane miały być za nieważne. Żeby zaś „niewiadomością nikt się nie składał”, postanowiono zamieścić niniejsze ogłoszenie we wszystkich gazetach narodowych i „pryncypalniejszych” zagranicznych.
Zgodnie z zasadą urzędniczej przyzwoitości (cóż za piękne zapomniane pojęcie) dnia 12 listopada 1797 r. postanowiono ponownie wezwać wierzycieli do zgłoszenia wierzytelności, a to – jak wyjaśniano – w celu weryfikacji i „roztrząsania” ich praw.
Czy przy pierwszym zgłoszeniu wierzytelności wszystko zostało sprawdzone, jak należy? Chyba nie, skoro 18 kwietnia 1798 r. ponownie wezwano wierzycieli do stawienia się przed komisją w celu wykazania praw. Dla zachowania porządku nadano im już numery i dla każdej grupy wyznaczono osobny termin. I tak też możemy przeczytać, że np. dla uprawnionych o numerach od 135 do 148 wyznaczono dzień 3 maja 1798 r.
Należności zamienione na obligacje
Czas biegł, a sprawa długów króla Stasia nadal nie była załatwiona. Z tego też powodu w numerze „Gazety Krakowskiej” z 23 czerwca 1799 r. „najjaśniejsze dwory” postanowiły zapewnić swoich poddanych, że w zamiarze spłacenia wierzycieli nadal trwają.
Rządzący mają to do siebie, że lubią mijać się z prawdą i robią to po królewsku, a czasem nawet po cesarsku. Jak wynika z „Dziennika Rządowego Wolnego Miasta Krakowa…” z 1828 r. (nr 13–14), jeszcze pod koniec lat 20. XIX w. problem długów króla Stasia nie został rozwiązany (a zapowiadało się tak dobrze). Zniecierpliwionym wierzycielom ich należności zamieniono na obligacje i przyznano prawo do procentów aczkolwiek w drodze losowania, czyli zgodnie z zasadą nie wszyscy i nie na raz. Poniżej portret Stanisława Augusta Poniatowskiego wykonany w 1793 r. przez Marcello Bacciarellego. To nieczęste móc oglądać króla w stroju domowym bez odznaczeń i atrybutów władzy. A do tego klepsydra włożona w koronę. Co chciał powiedzieć przez nią malarz? Czyżby to, że czas dla Rzeczypospolitej dobiega końca?
[1] J. Besala, Małżeństwa królewskie. Władcy elekcyjni, Warszawa 2007, s. 496.
[2] Korespondencja Stanisława Augusta z Katarzyną II i jej najbliższymi współpracownikami (1764–1796 r.), oprac. Z. Zielińska, Warszawa 2022, t. I, s. 157.
[3] List z 15 listopada 1764 r., ibidem, s. 174.
[4] List z 24 grudnia 1764 r., ibidem, s. 179.