Jak podaje Julian F. Horain, fascynacja poruszaniem się stołów wybuchła w Polsce w 1853 r., kiedy to niemieccy dziennikarze, powtarzając doniesienia z Ameryki, zaczęli informować o tym zjawisku.
Oliwy do ognia dolał list Karola Andrego z Bremy, oczywiście także opublikowany w prasie, w którym ten ze szczegółami opisał swój udział w tajemniczym seansie. Podczas wydarzenia dochodziło do poruszania się mebla, czego autor listu nie łączył jednak z duchami. Przy okazji zauważał, że ?od ośmiu dni miasto nasze zajęte jest ruszaniem się stołów żywiej niż wszystkimi kupieckimi interesami i wkrótce zapewne doświadczenie to powtarzać się będzie we wszystkich domach całych Niemiec, a może i całej Europy?.
?Próby stołowe? na salonach
Przewidywania K. Andrego okazały się słuszne. Niewiele później śląskie gazety zaczęły donosić o publicznym powtórzeniu eksperymentu (czytaj sztuczki magicznej) w jednej z restauracji we Wrocławiu. Wybuchła sensacja! Wieść lotem błyskawicy zaczęła rozchodzić się po naszym kraju. ?Dziennik Warszawski? z 1853 r. (nr 98) powtarzał wzmiankowane wcześniej wieści i jednocześnie wzywał czytelników, ?aby w wolnych od zatrudnienia chwilach chcieli się własnoręcznie przekonać, czy to wszystko jest prawdą, czy jeszcze jedną kaczką? dziennikarską. Każdy, kto miał ręce (warunek sine qua non), kładł je na stół i sprawdzał. Jak z humorem podawał Julian F. Horain, ?uczniowie rzucali kajety, szewcy kopyta, modystki nożyczki [?], kucharki rondle, mamki niemowlęta?, by eksperymentować z meblami. Warszawiacy oszaleli na punkcie ?magnetycznego łańcucha? z ludzkich rąk, który miał być sprawcą tych wszystkich cudów. Na domowych przyjęciach, na salonach, w kawiarniach nie rozmawiano o niczym innym, tylko o ?próbach stołowych?.
Bardzo szybko ?stołomania? (sztuczka magiczna) stała się pożywką dla oszustów, którzy zwietrzyli okazję do łatwego zarobku i postanowili połączyć ją z wywoływaniem duchów. W konsekwencji ?stoliki wirujące? stały się przy okazji ?gadającymi? (jak to określano), tj. dającymi możliwość komunikacji z zaświatami. Z czasem zaczynały pojawiać się specjalizacje. Jedni jeździli po kraju z odczytami na temat duchów, a nawet pokazami, inni wydawali książki, jeszcze inni zarobkowali na robieniu fotografii z duchami. Było tylko kwestią czasu, kiedy oszuści korzystający z łatwowierności swoich klientów trafią na wokandy sądowe.
Powody uczestniczenia w seansach spirytystycznych były różne. Jedni traktowali je jako element towarzyskiej rozrywki dostarczającej dreszczyku emocji. Dla innych ? w szczególności kobiet ? spotkania takie miały charakter bardzo osobisty. Dzięki nim można było zobaczyć ducha osoby bliskiej, poradzić się w życiowych sprawach, poznać tajniki przyszłości. Obok spotkań zbiorowych były także te indywidualne, a słono opłacane medium stawało się psychologiem, pocieszycielem i wróżką zarazem. Zdarzało się, że łatwowierne kobiety uzależniały się od tego typu przedstawień.
Bywali też tropiciele tajemnic święcie przekonani, że duchów nie ma. Po kilka razy chodzili na te same seanse tak, by podglądać sztuczki i starać się odkrywać sekrety. Starali się dociec, jakim sposobem medium wywołuje swoje iluzje. Sporządzali notatki, następnie w książkach opisywali spostrzeżenia, przekonywali, że duchów wśród żywych nie ma, nie było i nie będzie, a cały seans jest jedynie spektaklem kuglarzy i ?zboczeniem umysłu ludzkiego?. Z niedowiarkami zawsze był największy problem, bo zdarzało się, że wścibski uczestnik nie wytrzymywał, zrywał się z krzesła, by sprawdzić, kto jest właścicielem ręki wynurzającej się zza zasłony. Odpowiedzią na literaturę niedowiarków były książki organizatorów seansów spirytystycznych, którzy zapewniali, że duchy były, są i będą. Zamieszczano w nich zdjęcia duchów, a także te z unoszącymi się, a nawet fruwającymi stołami.
Oszuści przed sądem ?Gazeta Sądowa Warszawska? z 1875 r. (nr 32) donosiła, że oto przed sądem paryskim odbył się proces ?szalbierzy spirytystycznych?. Na ławie oskarżonych zasiedli fotograf Buguet, krawiec Leymarie i niejaki Firman. Wykorzystując łatwowierność klientów, urządzali oni płatne seanse, podczas których dawali możliwość spotkania się z przodkami. Działali wśród sfer majętnych. Zaczynało się od tego, że w pracowni Bugueta dama o ujmującej powierzchowności przyjmowała zainteresowanych, wypytując ich co do wyglądu zmarłego, którego chcieli ujrzeć. W bocznym pokoju fotograf podsłuchiwał rozmowę, przygotowując odpowiednią kukłę i dopinając do niej głowę (jedną spośród wielu już wcześniej przygotowanych). Swoje rękodzieło przykrywał białym całunem, po czym uwieczniał za pomocą fotografii. Następnie robił zdjęcie klienta i nanosił jeden wizerunek na drugi. Po odbytym seansie klient otrzymywał fotografię ze swoim wizerunkiem oraz zarysami osoby zmarłej. Mistyfikacja była tak zręczna, że zawezwani na salę rozpraw świadkowie nie chcieli uwierzyć, że padli ofiarą oszustwa. Zapewniali, że otrzymali wizerunki duchów na fotografiach, a ich wiara w spirytyzm pozostawała niewzruszona. Buguet i Leymarie skazani zostali na rok więzienia, natomiast Firman na pół roku.