13 lat pozbawienia wolności dla 72-latka to niemal jak dożywocie. Ale nie mogło być inaczej. Z jego rąk zginął człowiek. I nie była to obrona konieczna.
Dawno temu Milejczyce, położone na Wyżynie Drohiczyńskiej za Siemiatyczami w drodze na Hajnówkę, były miastem. Wzmianki o tej osadzie można znaleźć już w XV w. Miastem stały się z woli króla Zygmunta Pierwszego Starego. I Milejczyce trwały, jako ośrodek mieszkańców powiatu brzeskolitewskiego, w województwie podlaskim. Stanął tu kościół rzymskokatolicki św. Stanisława (ten pierwszy, drewniany, spalili Moskale w XVIII w.). Były i dwie cerkwie prawosławne – św. Barbary i św. Mikołaja, synagoga, był dwór królewskiego starosty, było nawet 25 karczm. Po I wojnie światowej miejscowość straciła prawa miejskie. Ale jeszcze w latach 20. minionego wieku, a konkretnie w czasie wojny polsko-bolszewickiej, Milejczyce liczyły nieco ponad 1,2 tys. mieszkańców, a w okresie międzywojennym prawie dwa razy więcej. Ludność żydowska, którą w zdecydowanej większości pochłonęła pożoga II wojny światowej, stanowiła 40% mieszkańców Milejczyc. W synagodze po wojnie otwarto kino.
Dziś na terenie rolniczej gminy Milejczyce, której 40% powierzchni stanowią użytki leśne, mieszka prawie 2,4 tys. osób. Szkoła, biblioteka, ośrodek kultury, ośrodek pomocy społecznej, straż pożarna. Do polsko-białoruskiej granicy jest stąd około 15 km.
Co się tam naprawdę stało
Zbrodnia wkradła się w sielskie życie mieszkańców milejczyckiej gminy 30 kwietnia 2022 r. To wtedy 71-latek, emeryt, odebrał życie swemu sąsiadowi, w którego gospodarstwie sobie dorabiał. Pchnął go nożem w twarz, pobił sztachetą, po czym odjechał. Nieprzytomny i pozbawiony możliwości pomocy mężczyzna zmarł w wyniku zachłyśnięcia się własną krwią.
Wątpliwe, czy kiedykolwiek dowiemy się, co dokładnie zaszło pomiędzy sąsiadami. 71-latek utrzymywał, że to jego sąsiad pierwszy zaatakował go z tego powodu, że ten nie zgodził się na jego żądanie, by pojechać 2 km dalej do sąsiedniej wsi po alkohol. Miał go uderzyć gumowym wężem ogrodowym. – Nie zgodziłem się jechać, bo się szykowałem na festyn, koncert i zabawę. Powiedziałem mu, że chcę to zobaczyć. Ale jego to nie obchodziło. Pokłóciliśmy się i wtedy go uderzyłem – mówił przed sądem. Zapewniał, że wcześniej byli w dobrych relacjach. – Prosił mnie, żeby mu przy koniach pomóc, co w niego wstąpiło, to ja nie wiem, nie wytrzymałem nerwowo – dodał oskarżony.
Czy jednak rzeczywiście to był główny powód sprzeczki? Oskarżony nie tylko pomagał w gospodarstwie znajomego, ale też w nim mieszkał, bo gospodarz przyjął go pod swój dach. Umówili się, że będzie partycypował w kosztach zużycia prądu. Z płatnościami jednak zalegał. Czy atmosfera zrobiła się tak elektryczna, że wywołała spięcie?
Światło na sprawę rzuciły zeznania syna zmarłego, zrelacjonowane przez „Super Express”. – Nie rozumiem, jak tak można postąpić z człowiekiem, który wziął go pod własny dach – mówił w sądzie.
Podkreślił, że oskarżony mieszkał w domu należącym do rodziny zmarłego, tuż obok niego. Potwierdził, że 71-latek nie regulował należności za prąd, a z posesji ginęły drobne rzeczy. Mówił też o incydencie między jego ojcem a oskarżonym. Według jego słów, gdy ojciec upominał się o opłaty i o pomoc w gospodarstwie zamiast czynszu, został niespodziewanie zaatakowany szpadlem i – próbując się zasłonić – raniony w dłoń. – Tato nigdy nie mógł odzyskać tych pieniędzy, również poprzez pomoc w gospodarstwie – mówił świadek.
Oskarżony przepraszał go na sali sądowej. Siostra zmarłego mężczyzny napisała oświadczenie. Mówiła, że jej brat dał oskarżonemu dach nad głową. Przywoływała słowa brata, że wcześniej ten mężczyzna „mieszkał w lesie”.
Czy ze strony gospodarza padły jakieś wyrzuty wobec pomocnika, któremu zaoferował dach nad głową? A nawet jeśli tak, to czy uprawniały krewkiego 71-latka do tak gwałtownej reakcji? On sam w sądzie przedstawiał ją jako bez mała reakcję obronną. Jak mówił, uderzył swego gospodarza dwa razy drewnianą sztachetą. Twierdził, że miał w ręce kuchenny nóż, ale go nie użył i odrzucił na ziemię. Utrzymywał też, że gdy znajomy upadł i się nie podnosił, wsiadł na rower i pojechał do swej rodziny, by stamtąd zadzwonić po pogotowie. Gdy zaś wrócił, na miejscu była już policja i karetka. Wtedy też 71-latek został zatrzymany, a potem decyzją sądu tymczasowo aresztowany.
Biegli wkraczają do akcji
Ta wersja przebiegu zdarzeń musiała zostać zweryfikowana w śledztwie policji i prokuratury. Obrażenia na ciele ofiary wskazywały bowiem na rany twarzy zadane nożem – którego 71-latek, jak twierdził, nie używał. Zasięgnięto więc opinii biegłych.
Ekspertyza z zakresu medycyny sądowej ustaliła, że uderzeń sztachetą musiało być co najmniej pięć. Wskazano, że nie doszłoby do zabójstwa, gdyby szybko udzielono pomocy pobitemu, który z początku był w stanie chodzić. Ostatecznie jednak mężczyzna upadł i nieprzytomny leżał na wznak. Kolejne gdyby: jeśli ktoś ułożyłby go na boku, w pozycji uniemożliwiającej zachłyśnięcie się krwią, nie doszłoby do zgonu.
Ponieważ nad sprawą zaciążył najcięższy z zarzutów – zabójstwo – konieczna była też ocena podsądnego przez biegłych psychologów i psychiatrów. Mieli oni ocenić, czy w chwili czynu oskarżony był poczytalny.
Biegli doszli do wniosku, że poczytalność oskarżonego, gdy zamachnął się na życie swego chlebodawcy, była ograniczona – i to w stopniu znacznym. Co więcej, wskazali, że powinien on zostać poddany terapii leczenia psychiatrycznego, terapii uzależnień i leczenia odwykowego. Prowadzący proces Sąd Okręgowy w Białymstoku uznał, że specjalistów trzeba dodatkowo przesłuchać na rozprawie.
Wtedy biegli rozwinęli swą ekspertyzę. Jak relacjonowała Polska Agencja Prasowa, uznali, że oskarżony „reaguje szybko, bez zastanowienia i właściwej refleksji, w sytuacji opisanej w zarzucie poczuł się sprowokowany i zareagował w sobie właściwy sposób, nie był w stanie skontrolować i zatrzymać tych emocji”. Ocenili, że jego leczenie psychiatryczne i terapia odwykowa w związku z uzależnieniem od alkoholu mogłaby odbywać się w zakładzie karnym i że nie musi to być terapia zamknięta.
Kwalifikacja do zmiany
W tej sytuacji sąd zapowiedział, że może nastąpić zmiana kwalifikacji prawnej czynu, aby wziąć pod uwagę kwestię poczytalności sprawcy. A wtedy sąd może nawet zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary.
Na koniec procesu pierwsza głos zabrała prokuratura. Oskarżenie nie kwestionuje opinii biegłych i wnosi o wymierzenie oskarżonemu kary 15 lat więzienia oraz nakazanie terapii uzależnień – oświadczył prok. Adam Białas z Prokuratury Okręgowej w Białymstoku. Oskarżyciel ocenił, że atak 71-latka był brutalny, nagły i trwał do momentu, aż gospodarz przestał dawać oznaki życia. A jaki był jego motyw? Według prokuratora „obiektywnie wydaje się błahy, a nawet banalny – ale to przecież nie usprawiedliwia, lecz dodatkowo obciąża sprawcę. Kara ma w pierwszej kolejności spełnić cele zapobiegawcze” – przekonywał oskarżyciel publiczny.
Oskarżycielami posiłkowymi byli syn i siostra zmarłego. Ich pełnomocnik wniósł o skazanie 71-latka na co najmniej 25 lat więzienia. Jak mówili, sprawca działał z zamiarem bezpośrednim zabójstwa i była to „bestialska zbrodnia bez jakichkolwiek racjonalnych pobudek”. Zażądali też zadośćuczynienia, łącznie w kwocie 150 tys. zł.
Dzieci nie zobaczą dziadka
– Nie mogę się po tym pozbierać. To, co się stało, jest nie do pomyślenia. Zostałem półsierotą, moje dzieci nigdy nie zobaczą dziadka – mówił syn gospodarza.
Obrona liczyła na procesowe wykorzystanie sprawy ograniczonej poczytalności 71-latka oraz wcześniejszej scysji między mieszkańcami domu. Najdalej idący wniosek był taki, by uniewinnić od zarzutu zabójstwa, bo w ocenie obrony podsądny działał w warunkach obrony koniecznej, chciał odeprzeć bezprawny atak na siebie i bronił się tym, co miał pod ręką. Jeśli sąd nie przyjąłby tej koncepcji, obrona wniosłaby o nadzwyczajne złagodzenie kary sprawcy – w związku z opinią biegłych o jego ograniczonej poczytalności.
Wyrok Sądu Okręgowego w Białymstoku był jasny: 71-latek jest winny zabójstwa, dokonanego w stanie znacznie ograniczonej poczytalności. Kara: 10 lat więzienia. Sąd wziął pod uwagę, że – jak ocenili powołani w tej sprawie biegli psycholodzy i psychiatrzy, mężczyzna miał znacznie ograniczoną zdolność kierowania swoim postępowaniem. Kara ma być wykonywana w systemie terapeutycznym, co zalecali biegli. Bliskim zmarłego przyznał w sumie 15 tys. zł zadośćuczynienia.
Oskarżenie i obrona odwołały się od wyroku, w wyniku czego białostocki sąd apelacyjny zaostrzył karę, podwyższając wyrok z 10 do 13 lat pozbawienia wolności. Wyższe – nie 15 tys., lecz 40 tys. zł – ma też być zadośćuczynienie dla rodziny ofiary.
Sędziowie ocenili, że nie ma w tej sprawie mowy o obronie koniecznej. Sąd uznał za udowodnione, że wprawdzie gospodarz uderzył swego oprawcę gumowym wężem, ale to, co zrobił 71-latek w odpowiedzi, było niewspółmierne: sprawca użył bowiem noża i drewnianej sztachety. – Nie jest więc tak, że to pokrzywdzony był stroną atakującą, wręcz odwrotnie. Oskarżony nie bronił własnego życia i zdrowia – mówił sędzia Sławomir Wołosik, uzasadniając ten wyrok.
Dłuższa resocjalizacja zdemoralizowanego
Oskarżony został uznany za osobę mocno zdemoralizowaną. – Kara 10 lat więzienia była zbyt łagodna, mimo że sprawca jest już w podeszłym wieku. Kara 13 lat to kara słuszna i sprawiedliwa – mówił sędzia Wołosik. – Resocjalizacja skazanego wymaga dłuższego pobytu w więzieniu. Być może dopiero wtedy nabierze on szacunku dla podstawowych praw każdego człowieka, jak życie i zdrowie – dodał.
Wyrok, który zapadł przed Sądem Apelacyjnym w Białymstoku, jest prawomocny.