STOWARZYSZENIE POSŁUGACZY PUBLICZNYCH W XIX W.

0

Noblesse oblige (szlachectwo zobowiązuje) – napisał pewien francuski pisarz. W XIX w. wyższe sfery z całą rozciągłością hołdowały tej zasadzie, uznając, że nie dotyczy ona tylko kwestii moralnych, ale także wizerunkowych. Lista prac, których nie wypadało wykonywać samemu dobrze urodzonym, była bardzo długa. W tych okolicznościach musiała powstać instytucja posługaczy publicznych.

Zadaniem posługaczy publicznych (dziś powiedzielibyśmy: chłopców na posyłki) było spełnianie wszelkich możliwych zachcianek jaśniepaństwa. Dostarczali listy i liściki, kwiaty damom, prezenty, przynosili zakupy ze sklepu, rozpalali w piecu, a nawet dźwigali fortepiany. Zwani byli też czasem ekspresami. Zakres ich możliwości zgrabnie przedstawił Konstanty Krumłowski w jednej z piosenek.

Gdy masz jakieś interesa,

To się udaj do ekspresa,

I dyskrecję jego kup.

Będzie milczał jak ten grób.

Ekspres! Co tam grają jutro?

Ekspres! Do lombardu futro!

Ekspres! Do dorożki wsadź!

Ten chce hulać, tamten spać.

Interesa nieustanne:

Ten psa zgubił, tamten pannę –

Tego uśpij, tego zbudź!

Tego zawieź – tego zrzuć. (…)

(za: Stanisław Broniewski „Igraszki z czasem”
Kraków 1973 r., str. 252) 

Moralni, trzeźwi i charakteru nieposzlakowanego

Aż w końcu pojawił się w Krakowie przedsiębiorca, który postanowił zinstytucjonalizować pracę ekspresów, nadać im jednolite stroje, stworzyć cennik i jednocześnie czerpać zyski z pośrednictwa. „Czas” z 18 listopada 1863 r. donosił, że już pojawili się na ulicach Krakowa posługacze publiczni w niebieskich bluzach z czerwonym kołnierzem, mosiężną tabliczką z napisem i numerem (ten ostatni miał ułatwiać wnoszenie ewentualnych skarg). Mieli oni wyznaczone stanowiska na ulicach starego miasta, na których oczekiwali klientów. Można ich było spotkać także przy hotelach.

Choć sama idea założenia „przedsiębiorstwa” organizującego pracę i zapewniającego należytą jakość usług posługaczy była słuszna, po drodze coś poszło nie tak. W 1865 r. podmiot zakończył działalność. Rynek jednak nie lubi pustki. Mieszkańcy Krakowa potrzebowali ekspresów, a oni pracy w dotychczasowym zawodzie. Z tego też powodu w 1868 r.
założone zostało „Chrześcijańskie Stowarzyszenie Posługaczy Publicznych w Krakowie”. Posiadało ono swój statut, regulamin, cennik… W zbiorach Muzeum Krakowa zachował się jego statut w wersji z 1898 r. – fragment poniżej.

Par. 3. Celem Stowarzyszenia jest dokładać starań i popierać wszelkie prace i dążności do podniesienia i ulepszenia zarobkowości wszelkich posług publicznych a mianowicie (…).

e. Wspieranie rzeczywistych członków Stowarzyszenia złożonych chorobą, na czas trwania choroby i niezdolności z tego powodu do pracy fizycznej, jak niemniej sprawianie rzeczywistemu członkowi w razie tegoż śmierci przyzwoitego pogrzebu kosztem funduszu Stowarzyszenia (…).

f. Udzielanie jednorazowych zapomóg niezdolnym do pracy rzeczywistym członkom, czyli inwalidom.

Par. 5

a. Rzeczywistym członkiem może być każdy posługacz tutejszy krajowy (…) umiejący język krajowy i rozumiejący mowę niemiecką. Nadto musi tenże posługacz mieć poświadczenie miejscowej policyi, że jest moralny, trzeźwy i charakteru nieposzlakowanego, przytem ma mieć powierzchowność zgrabną i nieodrażającą, zachowanie się skromne i uprzejmie nakoniec musi być zdrów i do pracy zdolny. Religia nie stanowi między członkami żadnej różnicy. Wiek do przyjęcia rzeczywistych członków w poczet Stowarzyszenia ogranicza się do 50 roku ich życia.

Zdania na temat rzetelności posługaczy były podzielone. Przewodniki po Krakowie zapewniały o ich kompetencjach, co nie zawsze znajdowało potwierdzenie w kronikach policyjnych. Tak np. w „Nowinach” z 1909 r. (nr 248) czytamy, że „piekło pod Hawełką (nazwa sklepu – przypis A.L.) urządził wczoraj posługacz Wincenty Macała. Pokłócił się on o coś ze swym kolegą Jakubem Lublinem i pobił go tak, że Lublin cały broczył krwią”.

Poniżej wzmiankowany wcześniej sklep Antoniego Hawełki, po lewej stronie pod drzewem zauważyć można stojącego bokiem posługacza w charakterystycznej czapce z blaszką.

Natomiast w „Czasie” z 1873 r. (nr 262) czytamy skargę pewnego właściciela dóbr, który na dworcu oddał swój płaszcz posługaczowi i więcej go nie dostał. Jak dalej zauważał autor artykułu, „pan Ż. pisze nam, że to nie pierwszy taki przypadek. Otóż publiczność ma prawo dopomnieć się u dyrekcyi kolei o bezpieczeństwo swoje wobec jej sług”. 

Rozwój techniki nie sprzyjał ekspresom

Obie wojny światowe sprawiły, że życie stało się prostsze, bardziej dorzeczne, a ludzie stracili zamiłowanie do „wielkopaństwa” i przesadnej etykiety. Samemu zaczęto nosić zakupy i załatwiać wiele spraw życia codziennego. Nie bez znaczenia była także technika. Kto chciał zalecać się do panny, podnosił słuchawkę i wykręcał do niej numer telefonu. Tym samym nie musiał już posługiwać się miłosnym szyfrem i liścikami przesyłanymi przy pomocy ekspresa. Członkowie stowarzyszenia już w latach 30. XX w. skarżyli się na spadającą liczbę zleceń. Ostatecznie zakończyło ono swoją działalność w 1945 r. Kolejny zawód trafił do lamusa historii.

Posługacze działali nie tylko w Polsce, ale w wielu innych krajach Europy. W zbiorach Wien Museum zachowało się sporo zdjęć przedstawiających ich pracę. Na fotografii poniżej ekspresi w charakterystycznych czapkach z metalową otoką czekający na klienta. Po prawej stronie widoczna witryna zakładu fotograficznego, a w niej do kupienia wizerunki tancerek w krótkich spódniczkach, a także portret miłościwie panującego Franciszka Józefa.