Ministerstwo Sprawiedliwości zaproponowało koncepcję obowiązkowego kierowania do mediacji szeroko rozumianych spraw budowlanych. Na poczytnym portalu zajmującym się tematyką prawniczą jeden z sędziów rejonowych przedstawił krytyczną ocenę tej koncepcji (z perspektywy sędziego sądu rejonowego). Argumentów przeciw przedstawił wiele, ja chciałbym się skupić na dwóch tezach.
Sędzia pisze: „Błędne jest spojrzenie autora projektowanej zmiany, wedle którego po złożeniu pozwu alternatywą dla wyrokowania ma być mediacja”.
Otóż w nowoczesnych europejskich systemach wymiaru sprawiedliwości mediacja jest alternatywą dla wyrokowania – i to jest fakt. Ba, mediacja jest dziś częścią wymiaru sprawiedliwości. Proponuję nieprzekonanym lekturę orzecznictwa europejskich trybunałów oraz ustawodawstwa większości krajów europejskich, w których mediacja jest: od Anglii, Hiszpanii, Włoch po Turcję i Grecję.
Kolejna teza jest jeszcze bardziej kontrowersyjna: „Jeżeli sprawa faktycznie nadaje się do ugodowego załatwienia i taka jest wola stron (oraz ich pełnomocników), to doświadczony sędzia jest w stanie wypracować ugodę bez kierowania sprawy do mediacji” i mediacja staje się zbędna.
Nie jestem pewien, co należy rozumieć pod określeniem „wypracować ugodę”.
Zastanówmy się zatem, jakimi narzędziami dysponuje sędzia. Sędzia ma obowiązek nakłaniania do ugodowego załatwienia sprawy. Sędzia ma nakłaniać. Ustawa używa jedynie słowa „nakłaniać” (a nie pojęcia „przekonywać”).
Jaka jest różnica pomiędzy „nakłanianiem” a „przekonywaniem”?
Nakłanianie wydaje się prostsze – to wpływanie przez sędziego, by przekonywany podjął decyzję i zawarł ugodę zamiast prowadzić proces. Do dyspozycji są apele emocjonalne (np. odwołanie się do zasad etyki), prośby („pogódźcie się”), wykorzystywanie autorytetu („nikt nie wygra w tej sprawie”) czy wywieranie presji („wyrok będzie za 10 lat”). Są to działania raczej nieangażujące zbyt wiele czasu…
Przekonywanie to absorbujący czas proces wpływania na przekonywanego przez przedstawianie racjonalnych argumentów, faktów, logicznych wniosków, aby skłonić go do zawarcia ugody. Skuteczne przekonywanie uwzględniać musi wartości, przekonania i potrzeby strony przekonywanej. Prawdziwe dotarcie do przekonań i potrzeb stron procesu wydaje się trudne na sali sądowej… A więc sędzia nakłania i raczej nie ma szans na prawdziwe przekonywanie.
Pozostaje jeszcze krytykowana mediacja. Przypomnę: to proces zmierzający do rozwiązania konfliktu przez same strony z udziałem bezstronnego mediatora.
Teza autora jest następująca: jeśli jest wola stron i pełnomocników, to doświadczony sędzia wypracuje ugodę ze stronami (czyli nakłoni strony do ugody). Wniosek: mediacja jest zbędna.
Po pierwsze: interesujące, jaki jest procent takich przypadków? A co z pozostałymi – nienakłonionymi? Są „skazani na wyrok”? Bo mediatorzy, którzy mogliby przekonać do mediacji i są ekspertami z zakresu rozwiązywania konfliktów, w świetle tego „zero jedynkowego” poglądu szansy już nie dostaną.
Po drugie: A co, jeśli sędzia nie ma doświadczenia w „wypracowywaniu ugody”? Mediacja nie zaistnieje w świetle krytykowanego poglądu.
Po trzecie: A jak doświadczonemu sędziemu nie powiedzie się nakłanianie do zawarcia ugody? Alternatywą jest jedynie wyrok, strona szansy na rozmowę z mediatorem nie dostanie.
Osobom zajmującym się zawodowo rozwiązywaniem konfliktów prezentuje się metaforę wyrażającą różnicę między rozwiązywaniem a rozstrzyganiem sporów. Problem obrazuje góra lodowa. 1/8 góry lodowej widoczna jest na powierzchni wody, a aż jej 7/8 schowane jest pod powierzchnią wody. Ta 1/8 to są żądania powoda zawarte w pozwie i odpowiedzi pozwanego na pozew. Te 7/8 to są interesy i potrzeby stron – niewidoczne dla obserwatora, a które musi odkryć mediator w procesie mediacji. A tak naprawdę mamy dwie góry lodowe, bo są dwie strony procesu.
Czy nie powinno być tak, że najpierw strony są zachęcane do samodzielnego negocjowania rozwiązania konfliktu? W razie niepowodzenia powinien być w ten proces włączony profesjonalny mediator. A dopiero, kiedy mediacja nie przyniesie pozytywnego wyniku, angażowany winien być sędzia?
Tak więc w świetle krytykowanego poglądu albo nakłanianie się powiedzie, albo strony prowadzą proces. Innej alternatywy nie ma. Zadam więc ważne pytanie: kto jest najważniejszy w procesie wymiaru sprawiedliwości, w procesie, który rozstrzyga o losie i życiu ludzi? Czyje uczucia, emocje, potrzeby i interesy powinny być stawiane na pierwszym miejscu?
MACIEJ BOBROWICZ
Prezes Krajowej Rady Radców Prawnych w latach 2007–2010, 2010–2013 i 2016–2020