W czasach staropolskich religia, choć ważna, wiązała się ze sporą powierzchownością.
Modlono się gorliwie, uderzając w kościele czołem o podłogę, pielgrzymowano, biczowano, aczkolwiek bez głębszego dociekania tajemnic wiary. Barokowa teatralność łączyła się
z nieprzyzwoitością, a religia z zabobonem, co dotyczyło także świąt Wielkiejnocy.
XVIII w. w okresie Wielkiego Postu w zwyczaju było organizowanie procesji biczowników chodzących od kościoła do kościoła, na czele których szedł mężczyzna udający Chrystusa. Jak wspomina pamiętnikarz Jędrzej Kitowicz (1728?1804), w świątyni zdarzał się tłum, w konsekwencji główny bohater wydarzenia musiał zostawać ze swym krzyżem przed wejściem i czekać cierpliwie na powrót biczowników. Był to czas, kiedy mógł ?posiedzieć, tabaki zażyć, a czasem z jakim miłosiernym pijakiem kufel piwa wydusić?. Bywało, ?acz rzadko, że dźwigacz krzyża spragniony (…), zostawiwszy krzyż i łańcuch pod kościołem, pobiegł sam w cierniowej koronie do najbliższej szynkowni dla ochłodzenia pragnienia?[1]. Takie gorszące przypadki miały miejsce przede wszystkim wtedy, gdy roli Chrystusa podejmowała się osoba ?nie z dewocji?, ale najęta.
Zdarzało się też, że przed wejściem do świątyni spotykały się dwie konkurujące ze sobą procesje biczowników. Nikt nie chciał ustąpić pierwszeństwa w drodze do ołtarza. W konsekwencji ?przychodziło między nimi do bitwy?, podczas której ?kijów, pięści i kamieni używano?[2].
ZABAWY GWAŁCĄCE POWAGĘ WIELKIEGO POSTU
Środa Popielcowa (zwana też Wstępną Środą) była dniem, który kończył karnawał i zaczynał okres Wielkiego Postu poprzedzającego Wielkanoc. Jak wspomina dalej J. Kitowicz, niejednemu trudno było przejść z dnia na dzień od zabawy do ascezy. Bywali tacy, którzy ?rozszalawszy się (…), gwałcili tańcami i pijatyką Wstępną Środę i Wstępny Czwartek, ledwo hamując się w swawoli w (…) piątek?. W ten ostatni dzień nie miano już odwagi ?walcować?, nie rezygnowano jednak z alkoholu, ?zalewając suchoty i postne potrawy rozmaitymi trunkami?[3]. Nieco więcej powściągliwości wykazywali biskupi i duchowni, którzy jeżeli pozwalali tańczyć w swoich domach, to tylko do świtu Środy Popielcowej.
Nie były to jedyne zabawy gwałcące powagę pierwszego dnia Wielkiego Postu. W tym dniu w miastach czeladź przebierała się za dziadów i Cyganów, a jednego spośród siebie za niedźwiedzia. Oprowadzali go następnie od domu do domu, ?różnych figlów z nim dokazując, którymi grosze i trunki z pospólstwa, chciwego na taki widok wyłudzali?[4].
Natomiast przy kościołach chłopcy czekali na dystyngowane damy, by przypiąć im do pleców na sznurku i szpilce kurze nogi, ?skorupy od jajec?,szyje indycze i wołowe. Te, nic o tym nie wiedząc, wchodziły do świątyni, stając się powodem śmiechu.
Pod koniec panowania Augusta III (1696?1763), gdy ?wiara stygnąć poczęła?, nowa zabawa naruszająca powagę religijnego święta weszła w modę. ?Swawolna młodzież? wysypywała na siebie całe worki z popiołem. A zdarzało się, że ?jaki młokos przed przechodzącą (…) niewiastą albo jaka dziewka przed lub za przechodzącym mężczyzną rzucała o ziemię garnek popiołem suchym napełniony?[5].
Do nie mniejszej swawoli dochodziło w ?oblewany poniedziałek?. Tu jednak zabawy były o tyle usprawiedliwione, że już po okresie postu, a zmartwychwstanie Chrystusa otwierało czas radości. W ruch szły garnki, szklanice, cebry z wodą donoszone rozbawionemu jaśniepaństwu przez lokajów. ?Stoły, stołki, kanapy, krzesła, łóżka, wszystko to było zmoczone, a podłogi ? jak stawy ? wodą zalane. (…) Największa była rozkosz przydybać jaką damę w łóżku, to już ta nieboga musiała pływać w wodzie między poduszkami i pierzynami jak między bałwanami; przytrzymana albowiem od silnych mężczyzn, nie mogła się wyrwać z tego potopu?[6]. Jeszcze mniejszą kurtuazją wykazywali się parobkowie na wsiach, którzy potrafili dziewki brać za ręce i nogi, a następnie wrzucać do stawu.
W XIX w. wśród wyższych sfer wyszły z mody trącące grubiaństwem zabawy z wodą. Jak wspomina w 1882 r. Lucjan Siemieński, ?dzisiaj my daleko mniej swawolni; flaszeczka perfum wystarczy za dyngus?[7].
Z WIELKANOCNYCH ANEGDOT
Franciszek Gawełek wspomina w książce ?Wielkanoc?1 z 1911 r.:
Istniał w XIX w. zwyczaj, zgodnie z którym poddani w pierwszy dzień świąt przychodzili do swego pana, by złożyć mu życzenia, a ten w zamian częstował ich święconym. Gromada wybierała mówcę, który w jej imieniu miał składać powinszowania, ona zaś dodawała tylko na końcu ?i jejmości waszecinej i dziatkom waszecinym?, wskazując, że są one adresowane też do pani domu i jej dzieci.
Mówca zaczął więc przemowę słowami.
? My boskie i waszecine sługi przyszliśmy świąt wielkanocnych waszeci powinszować. Na co gromada odpowiedziała zgodnie z umową.
? I jejmości waszecinej i dziatkom waszecinym.
Życzenia na dwa głosy trwały jakiś czas, po czym na zakończenie orator podszedł do pana, chcąc mu wręczyć koszyk z jajkami. Niestety długi rzemyk, który miał zawiązany wokół nogi, rozwiązał się, ktoś z gromady nieuważnie na niego nastąpił, a orator padł na ziemię jak długi i wysypał jajka. Zaklął więc, podnosząc się z ziemi.
? Ażeby cię wszyscy diabli wzięli. Na co gromada, nie usłyszawszy, co zostało powiedziane pod nosem, zgodnie odpowiedziała.
? I jejmości waszecinej i dziatkom waszecinym.
1 F. Gawełek, Wielkanoc, Kraków 1911, s. 5?6.
[1] J. Kitowicz, Opis obyczajów za panowania Augusta III, Warszawa 1985, s. 45.
[2] Ibidem, s. 45.
[3] Ibidem, s. 283.
[4] Ibidem, s. 284.
[5] Ibidem, s. 286.
[6] Ibidem, s. 288.
[7] L. Siemieński, Dzieła, t. VIII, Warszawa 1882, s. 304.