W poprzednim numerze „Radcy Prawnego” rozpoczęłam opowieść o pierwszej studentce prawa – Zofii Majmeskuł Mastalerz, która w 1919 r. została dopuszczona na Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Zezwolenie na rozpoczęcie nauki na uczelni bynajmniej nie zakończyło problemów, z jakimi na początku XX w. borykały się Zofia i inne kobiety. Wręcz przeciwnie, stało się źródłem nowych…
Dobiegał końca czwarty rok studiów, czas było myśleć o zawodowej przyszłości. Zofia stanęła przed kolejnymi zaryglowanymi drzwiami, które trzeba było wyważać delikatną damską rączką. Dotychczas żadna przedstawicielka płci niewieściej nie zajmowała stanowiska sędziego czy adwokata, nie było więc dowodów na to, że sobie poradzi. Dlaczego miano by zmieniać ustalony przed wiekami porządek świata? „Chodziłam do sądu, do Izby Adwokackiej – wszędzie to samo: kobiet nie przyjmuje się” –wspominała z rozgoryczeniem.
Swoją sprawę postanowiła „zanieść” do samego Ministra Sprawiedliwości. Podczas spotkania przekonywała, że skoro pozwolono ukończyć jej studia, to powinna mieć prawo pracowania w zawodzie. Minister – człowiek o miłym uśmiechu – zdawał się wykazywać zrozumienie dla wysuwanych argumentów, przyznawał słuszność, przytakiwał, zauważając, że ograniczenia są sprzeczne z duchem czasu. Sprawa zapewne zostanie pozytywnie załatwiona, ale nie teraz.
Więc póki co, by nie tracić czasu, minister podpowiedział, że dobrze byłoby wyjść za mąż i (w domyśle) zająć się wychowywaniem dzieci. Rozmowa ta trafiła na łamy prasy.
W „Ilustrowanym Kurierze Codziennym” ukazał się artykuł „Niech pani wyjdzie za mąż”. Po publikacji zainteresowanie osobą Zofii Majmeskuł Mastalerz wzrosło, aczkolwiek nie w takim zakresie, w jakim by sobie tego życzyła: „Zdarzało się, że obcy ludzie zaczepiali mnie na ulicy, pytając: »Czy pani wychodzi za mąż?«, a poczta przyniosła kilkanaście zgłoszeń matrymonialnych, które odczytywaliśmy wspólnie z moim narzeczonym. Jednym słowem mieliśmy przez pewien czas wspaniałą zabawę”.
Studia, jak wspomniano wcześniej, dobiegały końca, a tu wciąż trzeba było walczyć z profesorskimi uprzedzeniami do kobiet. Jednym z ostatnich egzaminów, jakie pozostawały do zdania, był ten z prawa cywilnego. Sprawa bynajmniej nie była błaha, albowiem sporo wskazywało na to, że przepytywać z przedmiotu będzie profesor Gołąb, nieprzychylny studentkom.
„Udałam się do wszechwiedzącego pana Franciszka, prosząc o informację. Na drugi dzień pan Franciszek poinformował mnie, że w środę (termin mego egzaminu) będzie pytał prof. Zoll. Zadowolona, nie przeczuwając żadnego podstępu, nic się już nie uczyłam w ten pamiętny wtorek. Po południu tego dnia prof. Reinhold powiadomił mnie, że był świadkiem, jak prof. Gołąb prosił prof. Zolla, żeby zamienił się z nim na dni, tj. żeby w środę mnie pytał profesor Gołąb. Prof. Zoll, nie wiedząc, o co chodzi, zgodził się na zamianę. Dowiedziawszy się o tym, natychmiast odszukałam prof. Zolla, opowiedziałam mu dokładnie, o co chodzi. Prof. Zoll kazał mi przyjść jutro, tj. w środę na egzamin, obiecując, że sprawę załatwi”.
Koniec końców egzamin został pomyślnie zdany, choć nie obeszło się bez komentarzy na miarę tamtych czasów. Podczas odpowiadania nie raz przyszło usłyszeć z ust jednego z przepytujących„jak dobrze odpowiada, chociaż kobieta”.
Emancypantka z doktoratem
Intuicja podpowiadała, że łatwiej będzie walczyć o emancypację w zawodzie, jeżeli Zofia Majmeskuł Mastalerz zdobędzie tytuł doktora. I oto w 1923 r. nadszedł czas „uroczystej promocji”, jak wtedy mawiano.
„Ja w czarnej sukni. Aula wypełniona po brzegi. Rektor Estreicher – promotor bardzo wzruszony długo przemawia. Ja również bardzo wzruszona słyszę tylko głos i czuję łzy cisnące się do oczu. Po zakończeniu uroczystości pierwsi państwo Rektorstwo Estreicherowie wręczają mi olbrzymi bukiet białych chryzantem. Potem prof. Krzymuski też wręcza mi kwiaty od profesorów. Znów życzenia od profesorów, przyjaciół, kolegów. Na korytarzu już czekali dziennikarze: wywiady, fotografie. Potem w domu skromne przyjęcie, a na drugi dzień moja fotografia w pismach. Wszędzie podkreślano, że po raz pierwszy w Polsce tytuł doktora prawa przyznano kobiecie”.
Po uzyskaniu stopnia doktora Zofia zdecydowała się założyć rodzinę. Ze wspomnień nie wynika, by udało jej się rozpocząć pracę w zawodzie, o jakim dziś marzą studenci prawa. Po czasach uniwersyteckich została zapewne niejedna łza w oku i tęsknota za okresem, gdy miało się jeszcze marzenia co do prawniczej kariery i wiarę w ich zrealizowanie. Młodość ma to do siebie, że pozwala patrzeć na świat przez różowe okulary. Jak dalej wspomina autorka, gdy przechodziła koło uniwersytetu, ze wzruszeniem spoglądała w okna swojej ulubionej sali 66 na drugim piętrze (tej samej, w której Niemcy przeprowadzili wzmiankowaną wcześniej akcję wywożenia profesorów). Wzruszenie było jeszcze większe wiosną, gdy do okien zaglądały – jak dawniej – kwitnące kasztany. Myśli same biegły w kierunku wykładowców, którzy już nie żyją, pomordowani przez hitlerowców, czy kolegów z pierwszej ławki, którzy rozbiegli się po świecie.
„Od mojej promocji upłynęło wiele lat, w ciągu których miałam dużo chwil dobrych i dużo złych. W życiu popełniłam wiele błędów, bo kto ich nie popełnia! Może gdybym skończyła inny wydział, miałabym więcej korzyści materialnych, lecz ja nawet na chwilę nie żałowałam, że wybrałam prawo…”
Przecieranie dróg następnym pokoleniom
Gdy pisałam ten tekst, zastanawiałam się, czy Zofia w wyznaniu tym była całkiem szczera. Czy można nie żałować, że nie zaczęło się pracy w upragnionym zawodzie, do którego przygotowywać miały studia? Przed oczami miałam jej wspomnienia o dziecięcych zabawach w sąd, o czytaniu kodeksu swojego ukochanego „boga wojny” Napoleona, choć jeszcze niewiele z niego rozumiała, będąc za młoda.
Czy pod koniec życia miała świadomość tego, jak wielka była jej zasługa w przecieraniu dróg następnym pokoleniom kobiet marzących o prawniczej karierze? Była niczym kropla drążąca skałę, która w końcu pękła. Szkoda tylko, że nie za jej zawodowego życia.
Podobnie jak ona mieszkam w Krakowie. Też studiowałam w pamiętnej sali 66 i wiem, że mam za co być jej wdzięczna.
Poniżej zdjęcie Stanisława Estreichera, historyka prawa, rektora Uniwersytetu Jagiellońskiego, który w 1939 r. stracił życie w wyniku akcji Sonderaktion Krakau. W ramach niej zaproszono wykładowców uniwersytetu na spotkanie w dniu 6 listopada w celu – jak informowano – wysłuchania odczytu o niemieckim punkcie widzenia na sprawy nauki i szkoły wyższej. Było ono pretekstem do zgromadzenia profesorów, których następnie wywieziono do obozu koncentracyjnego w Sachsenhausen. Stanisław Estreicher zmarł w nim miesiąc później w wyniku nieleczonej mocznicy. Na zdjęciu od lewej stoją Stanisław Wyspiański, Lucjan Rydel. Jako ostatni po prawej siedzi jeszcze młody Stanisław Estreicher.
Tekst powstał na podstawie wspomnień Zofii Majmeskuł Mastalerz opracowanych przez Urszulę Perkowską, opublikowanych w „Krakowskim Roczniku Archiwalnym” z 2016 r., t. 12.