Przez całe stulecia kobieta była puchem marnym i wietrzną istotą, jak zgrabnie ujął to Adam Mickiewicz. Można było ją podziwiać na salonach, pisać dla niej wiersze, obsypywać kwiatami, ale nie było po co jej słuchać. Przez całe stulecia nasze prababki bezskutecznie pukały do bram uniwersytetów, banków, biur, szpitali. W tym ostatnim przypadku było to o tyle zrozumiałe, że pacjent szybciej by umarł na widok lekarza w spódnicy, niż odzyskał zdrowie.
Jedną z trzech pierwszych studentek Uniwersytetu Jagiellońskiego była Jadwiga z Sikorskich Klemensiewiczowa, której w 1894 r. pozwolono rozpocząć naukę (z dwoma innymi dziewczętami) w Studium Farmaceutycznym. Dla zachowania przyzwoitości na sali wykładowej przewidziano osobną ławkę z napisem „Miejsce dla pań”. Jadwiga Klemensiewiczowa wspomina, że jej pojawienie się na uniwersytecie było wydarzeniem tak niecodziennym, że robiono jej zdjęcia, prawie dyskretnie pokazywano palcem, w teatrze kierowano lornetki w jej stronę. Na swój sposób była sensacją Krakowa. Pomimo życzliwego podejścia kolegów nie obywało się bez żarcików. Prawie codziennie na ławce znajdywała anonimowe kartki z napisami: „Proszę panią o rączkę” (rączką nazywano wtedy także obsadkę do pióra), „Ruda ma pyszne włosy”, „A to śmieszka z pani”… Zdarzało się także przyczepianie karteczek do kapelusza, wkładanie do kieszeni płaszcza[1].Należało je niby przez przypadek strącić tak, by inni odnieśli wrażenie, że żart się nie udał.
Wojna przyspieszyła emancypację
Mijał czas i oto w 1900 r. na Uniwersytecie Jagiellońskim pojawił się postulat dopuszczenia dziewcząt także do studiów prawniczych. Jak szybko się pojawił, tak szybko przepadł. Profesorowie wydziału tak uzasadniali swoją odmowę:
„Kobiety ze względu na szczególne właściwości ich temperamentu i ich uzdolnienia umysłowego nie posiadają odpowiedniej kwalifikacji, aby z pożytkiem dla dobra publicznego spełniać ważne obowiązki sędziego, prokuratora, adwokata lub urzędnika administracyjnego […]. Z uwagi na to wydział większością głosów uznał, że dopuszczenie kobiet do studiów prawniczych byłoby środkiem nie prowadzącym do żadnego rozumnego celu…”[2].
Wydarzeniem, które przyspieszyło emancypację i tym samym dostęp kobiet do wyższych uczelni, był wybuch pierwszej wojny światowej. Gdy mężczyźni poszli na front, ich miejsca w biurach, bankach, urzędach zaczęły zajmować przedstawicielki płci słabszej. I o dziwo, okazywało się, że radzą sobie równie dobrze jak panowie. Tadeusz Boy-Żeleński pisał: „Pamiętam wojnę i biura opustoszałe z mężczyzn, gdzie panienki z domowym wykształceniem doskonale się wywiązywały z czynności, które pełnił wprzód gnuśnie jakiś mniej lub więcej ważny dygnitarz. W ogóle wojenny i powojenny okres odsztywnił nieco nasze pojęcie o kwalifikacjach”[3].
Kobieta oszlifuje męskie maniery
Wstęp na Wydział Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego kobiety uzyskały dopiero w 1919 r. Rok przed formalnym dopuszczeniem rozpoczęła studia Zofia Majmeskuł Mastalerz. Jak wspomina, nagiąć przepisy pomógł jej ówczesny dziekan Stanisław Estreicher, który stał na stanowisku, że obecność kobiety na wydziale powinna nieco oszlifować męskie (czytaj „żołnierskie”) maniery. Przyszłej studentce udzielił także rady, by swoją obecność na wydziale omówiła wcześniej z profesorem prawa kanonicznego Bolesławem Ulanowskim, „który jest zaprzysiężonym wrogiem kobiet”. Jeżeli nie będzie zaskoczony jej obecnością na sali wykładowej, jest szansa, że nie wyprosi jej za drzwi. Przed pierwszym swoim wykładem tak Stanisław Estreicher anonsował słuchaczom płci męskiej pierwszą studentkę na wydziale:
„Po raz pierwszy w dziejach Wydziału Prawa na ławie zasiadła obok panów kobieta. Proszę, aby zachowanie panów w stosunku do koleżanki nie pozostawiało nic do życzenia, aby czuła się tu dobrze”[4].
Prośbę profesora potraktowano poważnie, nauka przebiegała w koleżeńskiej atmosferze. Jak dalej wspominała, warunki studiowania były zazwyczaj trudne, bo przeważali ubodzy studenci. By się utrzymać, dorabiali, gdzie kto mógł, jeden dając lekcje, inni w „urzędach, bankach (pracownikom tych ostatnich nawet dobrze się powodziło, jeżeli handlowali akcjami)”[5]. Natomiast autorka wspomnień zarabiała na życie lekcjami francuskiego i muzyki.
Z relacjami tymi korespondują ogłoszenia odnalezione przeze mnie na łamach „Czasu” z lat 1885–1894.
[1] J. Klemensiewiczowa, Przebojem ku wiedzy, Warszawa 1961, s. 248.
[2] U. Perkowska, Zofia Majmeskuł Mastalerzowa: Moje wspomnienia. Wspomnienia pierwszej absolwentki Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, [w:] Rocznik Archiwalny 2006, s. 218.
[3] T. Boy-Żeleński, [w:] Boy o Krakowie, Kraków 1968, s. 195.
[4] U. Perkowska, Zofia Majmeskuł…, s. 225, 226.
[5] Ibidem, s. 226.
6 Ibidem, s. 223.
Ze wspomnień Zofii Mastalerz
„Pewnego razu znalazłam w bibliotece »Kodeks Napoleona«. A że właśnie nic innego, lecz mego »boga wojny«, więc bardzo zainteresowałam się tą książką. Sama niewiele jeszcze rozumiałam, więc prosiłam babcię, aby mi czytała i tłumaczyła. Z tego wszystkiego dowiedziałam się, że kobietom dzieje się krzywda, że ja kiedyś muszę być posłuszna jakiemuś obcemu panu t. memu mężowi, że jeżeli on mi nie pozwoli iść do teatru, to ja muszę zostać w domu, że on będzie rozporządzał moimi pieniędzmi itd. To mnie […] oburzyło. Myślałam o tych rzeczach i marzyłam, żeby kiedyś być prawniczką, żeby samej jakiś nowy kodeks napisać. […] W tym mniej więcej czasie w jakimś piśmie ilustrowanym zobaczyłam sędziego angielskiego w todze i peruce, więc zaczęłam bawić się w sąd.
Ubierałam się w czarną suknię mojej Mamy, wlokącą się po ziemi, głowę owijałam watą – no i sędzia był gotów! Oskarżonymi były moje dwa psy. Wydawałam na nie bardzo łagodne wyroki, bo psy zawsze kochałam i kocham”6. W literaturze jak i na zdjęciach nie raz, nie dwa żartowano sobie z feministek. Poniżej fotografia pokazująca, jak będzie wyglądać świat, gdy kobiety zrównane zostaną z mężczyznami
w ich prawach. Papieros w ustach, spodnie i rower nie pozostawiają wątpliwości, że oto na fotografii widzimy kobietę nowoczesną, która zdominowała swojego męża.