Czy stanięcie w obronie zwierzęcia może być okolicznością łagodzącą wyrok w sprawie brutalnej zbrodni? Niekoniecznie. Ale nawet zbrodniarz czasem dostaje drugą szansę.
Sądowy finał ujrzała właśnie brutalna zbrodnia w Wierzchowiskach Pierwszych, niedużej wsi na skraju Puszczy Solskiej w woj. lubelskim. Doszło do niej w kwietniu 2019 r. Na skraju lasu odnaleziono zmasakrowane zwłoki zawinięte w wykładzinę. Ofiarą był 36-letni mieszkaniec wsi, Daniel S. Na przykryte do połowy wykładziną zwłoki natknął się rolnik, który na skraju lasu w Wierzchowiskach wykonywał prace polowe. W pobliżu ciała leżały odcięte stopy – w skarpetkach i butach. Opodal znaleziono też m.in. telefon komórkowy, siekierę, puszkę po piwie oraz korek paliwa od piły spalinowej.
Piła spalinowa w ruch
Policyjni eksperci zebrali ślady, ruszyło intensywne śledztwo. Funkcjonariusze ustalili, że po raz ostatni mężczyzna widziany był dzień wcześniej w pobliżu miejscowego sklepu spożywczego. Później, razem z 51-letnim wówczas Krzysztofem Ł., byłym policjantem, poszli do jego domu. Pili tam alkohol. Niemało. Nie byli sami, bo w libacji uczestniczyła też Justyna K., 29-latka, dziewczyna Krzysztofa Ł. Zakrapiane suto imprezy w ich domu nie należały do rzadkości. Zatrzymani zostali oboje.
Dalsze działania w śledztwie doprowadziły do ustalenia, że to były policjant i jego dziewczyna wielokrotnie ugodzili nożem Daniela S. Następnie pocięli jego zwłoki piłą spalinową. Chcieli wrzucić do studni na posesji sąsiadów, ale się to nie udało. Wpadli więc na pomysł wywiezienia szczątków na drugi koniec wsi i pozostawienia na skraju lasu.
Kluczowy był motyw. Dlaczego to zrobili? Odpowiedź na to pytanie okazała się szokująca. Lokalny „Tygodnik Zamojski” ustalił, że Daniel S. przy kieliszku przyznał się, że to on trzy lata wcześniej zabił, oskórował i przetopił na smalec, który sprzedał na targowisku, ukochanego psa Justyny K. To z kolei sprawiło, że kobieta, która bardzo kochała zwierzęta, wpadła w szał. Z akt sprawy wynika, że Justyna K. uczyła się w technikum weterynaryjnym i należała do fundacji „Animals”.
– Połamałam mu k… nogi. Połamałam mu ręce k… I odrąbałam łeb, tyle że głowę ma dalej przyrośniętą… Nie mam żadnych wyrzutów sumienia – oświadczyła prowadzącym śledztwo.
Puściły hamulce
Podczas śledztwa prokuratorzy z Zamościa, analizując dowody i zeznania, doszli do makabrycznego wniosku, że za zbrodnię odpowiedzialna jest przede wszystkim kobieta. Ustalono, że podczas wspólnego picia alkoholu z sąsiadem to właśnie Justyna K. pierwsza miała wściec się i chwycić za nóż. Słysząc, co Daniel S. zrobił z jej ukochanym psem, przestała nad sobą panować. W furii kobieta zaczęła dźgać mężczyznę tak wiele razy i tak intensywnie, że w ten końcu przestał się ruszać. Potem to ona, razem ze swym partnerem, miała go ćwiartować i próbować utopić ciało.
Prokuratura ujawniła, że Justyna K. nie przyznała się do popełnienia zarzucanych jej czynów, Krzysztof Ł. natomiast do przedstawionych mu zarzutów się przyznał. Policjant znający szczegóły sprawy informował „Super Express”, że najpewniej Krzysztof Ł. chciał rozczłonkować ciało i porozrzucać je po lesie, ale nie dał rady. – Po odcięciu stóp zdał sobie sprawę, że to za dużo jak na niego – mówił mundurowy.
Na koniec śledztwa prokuratura wysłała sądowi akt oskarżenia. Justynę K. oskarżono o brutalne zabójstwo, za które grozi kara aż po dożywotnie pozbawienie wolności. Byłego policjanta Krzysztofa Ł. potraktowano łagodniej, oskarżając go tylko o zbezczeszczenie ciała zmarłego. Jego przyznanie się do winy zapewne ułatwiło mu staranie się o niewysoki wymiar kary.
Łagodniej z policjantem
I faktycznie, Sąd Okręgowy w Zamościu wymierzył mu cztery lata więzienia. Z kolei Justyna K. usłyszała wyrok 25 lat za kratami za zamordowanie mężczyzny i zbezczeszczenie jego zwłok. Sąd orzekający w pięcioosobowym składzie (dwójka sędziów zawodowych i trójka ławników) nie miał wątpliwości co do winy oskarżonych i charakteru czynów, jakich się dopuścili.
Ten wyrok był nieprawomocny i dla większości obserwatorów wymiaru sprawiedliwości wydawało się zupełnie oczywiste, że na tym sprawa tej brutalnej zbrodni się nie skończy. I faktycznie, z apelacją od wyroku pierwszej instancji wystąpili prokurator (domagając się zaostrzenia kary za tę zbrodnię)
i obrońca oskarżonej.
Obrońca dążył do złagodzenia kary, dowodząc, że Justyna K. działała w afekcie, w związku z tym, co usłyszała od swej późniejszej ofiary. Wzburzyć ją miała precyzyjna informacja o tym, co się stało z jej psem.
– Kobiety nie są zdolne do tak brutalnych działań. To domena mężczyzn. Kobieta użyłaby trucizny. Sprawa powinna wrócić do ponownego rozpatrzenia – twierdził prawnik kobiety. Chciał też surowszego potraktowania byłego policjanta Krzysztofa Ł. Jego zdaniem nie wiadomo, skąd ta łagodność organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości wobec niego. W przekonaniu adwokata wina partnera jego klientki została umniejszona, a wina Justyny K. – wyolbrzymiona.
Cała w bieli
Sama kobieta, przebywająca w areszcie trzy lata, także postanowiła walczyć o wszystko. Dotychczasowa brunetka przefarbowała się na blond, przed sądem wystąpiła w białym ubraniu, niczym wcielenie niewinności. Nie przypominała siebie sprzed kilku lat, gdy zamieszczała w portalach społecznościowych swoje zdjęcia. Cała na biało stanęła przed Sądem Apelacyjnym w Lublinie. Płakała.
– Nie zabiłam Daniela. Proszę dać mi szansę – prosiła sędziów.
Urząd prokuratorski był nieugięty. – Wnoszę o wymierzenie Justynie K. najwyższej możliwej kary, czyli dożywocia – oświadczyła oskarżycielka na rozprawie z 28 października.
Sędziowie odroczyli ogłoszenie prawomocnego rozstrzygnięcia. Prawie dwa tygodnie naradzali się nad wyrokiem.
W końcu ogłosili go w listopadzie.
Największa zmiana dotyczy podejścia sądu do kwestii znieważenia zwłok. Sąd uniewinnił Justynę K. od zarzutu znieważenia zwłok i złagodził jej karę z 25 do 16 lat więzienia. – Kara będzie w zupełności wystarczająca dla wdrożenia procesów resocjalizacyjnych i adekwatna – oceniła, uzasadniając orzeczenie, sędzia Elżbieta Jóźwiakowska. Sąd podkreślił przy tym, że warunkowe przedterminowe zwolnienie kobiety może nastąpić nie wcześniej niż po upływie 12 lat więzienia.
Rozprawiając się z wnioskami obrony o potraktowanie czynu kobiety jako zabójstwa w afekcie, sąd wskazał, że Justyna K. bardzo szczegółowo i precyzyjnie opisała swój sposób działania, rolę, a jej działanie było zadaniowe, konsekwentne
i logiczne. – Jest to osoba dominująca, dla której własna osoba, własne osądy są najważniejsze, i przy tym ma ponadprzeciętny iloraz inteligencji. Musiała sobie zdawać sprawę, co robi – powiedziała sędzia.
Z kolei, odnosząc się do apelacji prokuratora, który żądał dla Justyny K. dożywotniego pozbawienia wolności, sąd doszedł do wniosku, że w tej sprawie nie ma powodów do orzeczenia tak surowej kary.
Jak sąd uzasadnił uniewinnienie oskarżonej od zarzutu znieważenia zwłok? Czyn ten odnosił się do próby ich rozczłonkowania. A głównym celem oskarżonej było ukrycie zwłok, a nie ich znieważenie – wyjaśniła sędzia.
Straszne kobiety
Czy kobiety faktycznie nie są zdolne do popełniania tak brutalnych czynów? Historia niestety zna takie przypadki.
W latach 90. ubiegłego wieku Polska żyła trzema brutalnymi zbrodniami, których dopuściły się panie.
Pierwsze było zabójstwo Jolanty Brzozowskiej, spokojnej kobiety pracującej w biurze. Trójka niedoszłych maturzystów: Robert G., Marcin M. i Monika O. uznała, że w jej biurze na warszawskim Tarchominie znajdą rzeczy, które łatwo da się sprzedać, a uzyskane pieniądze – przetańczyć. I tak zrobili. Kobieta zginęła, oni zaś zostali skazani na dożywocie.
W sprawie porwania i zabójstwa Tomka Jaworskiego kobieta – Monika Sz. – odegrała kluczową rolę. To ona namówiła swych kompanów, by uprowadzili chłopaka z ogniska, na którym bawił się z kolegami po maturze, a następnie kierowała nimi, wymyślając coraz to nowe tortury. Badający oskarżonych biegli psychiatrzy zauważyli, że mężczyźni byli podporządkowani Monice Sz., która umiejętnie manipulowała ich emocjami. Została skazana na dożywocie, tak jak wykonawca zbrodni.
Trzecią kobietą, która w tamtym czasie trafiła za kraty na całe życie, była Małgorzata R., która z kolegami zabiła dwóch mężczyzn – dealerów telefonii komórkowej. I ona została uznana przez sąd oraz biegłych za kierującą zbrodniczym planem.
Nie jest to więc dla wymiaru sprawiedliwości coś nowego. I nie fakt bycia kobietą ani miłość do zwierząt stanowi o podejściu sądu do człowieka. Chodzi raczej o cel kary i perspektywę resocjalizacyjną. Gdy sąd widzi szansę na przywrócenie społeczeństwu kogoś, kto dopuścił się przestępstwa – chce z tej szansy skorzystać.
I oby się nie okazało, że w swym osądzie się pomylił.