Rok temu spotkałem się ze znajomym. Jest lekarzem, kardiologiem. Kiedy zobaczył smartwatch na mojej ręce, stwierdził kategorycznie: „Tylko niech ci do głowy nie przyjdzie robić nim EKG”. „Dlaczego? Sprawdzałem” – odpowiedziałem. „Ta aplikacja w zegarku została dopuszczona przez amerykańską rządową agencję FDA do monitorowania EKG. To oznacza, że aplikacja traktowana jest jako wyrób medyczny i spełnia bardzo rygorystyczne kryteria” – stwierdziłem prawniczym językiem. „Dostała też dopuszczenie na rynek europejski…” – dodałem. „Weź i wywal go do kosza, to zabawka…” – odparł krótko.
Kiedy widzieliśmy się niedawno, po rocznej przerwie, chyba nie pamiętał już o naszej rozmowie i gdy już wymieniliśmy się plotkami, zszokował mnie tym, co powiedział. „Wiem, że jesteś fanem nowych technologii, mógłbyś sobie kupić zegarek do pomiarów EKG, tętna, saturacji – kardiologiczny komputer na ręce… Co prawda najtańszy nie jest”. Zbaraniałem. Rok temu kazał mi wyrzucić zegarek, teraz namawia mnie na kupno… Musiałem mieć dziwny wyraz twarzy, bo dodał: „Sam mówiłeś, że na zdrowie pieniędzy się nie żałuje”. Nie chciałem kupować tego nowego smartwatcha, ale postanowiłem sprawdzić to, co powiedział. Zajęło mi to trochę czasu, przeczesałem cały Internet, fachowe pisma, badania… i nie żałuję! Ten smartwatch rzeczywiście wiarygodnie monitoruje pracę serca, powiadamia o niskim i wysokim tętnie, arytmii i wielu, wielu innych parametrach. Wysyła sygnał na telefon SOS w przypadku upadków i wypadków drogowych. To robiło wrażenie…
Zacząłem się zastanawiać, jak to się stało, że ten wybitny fachowiec zmienił tak drastycznie pogląd. Może poznał wyniki badań w jakimś piśmie fachowym? Może prezentowano je na którymś z kongresów naukowych? Przez rok potrafił zmienić swoje przekonania na temat „nowych technologii”.
Na początku pandemii któryś z dziennikarzy szukał odpowiedzi na pytanie, jak pandemia zmieni nasz świat. Wtedy byłem zdania, że wpłynie na sposób, w jaki się komunikujemy (wszyscy uczyliśmy się wtedy obsługiwać aplikacje do wideokonferencji), i wprowadzi telemedycynę (kojarzoną wtedy jedynie z poradami lekarskimi przez telefon). Dziś – pozostając przy wątku kardiologicznym – każdy może wykonać w domu EKG, wysłać je do swojego lekarza lub, co ciekawsze, zadzwonić na infolinię, bo dostęp do wyniku badania automatycznie trafia do operatora i dyżurnego kardiologa. I żeby ktoś nie myślał, że to usługa tylko dostępna za oceanem; spieszę donieść, że w Polsce też!
Drugi wątek – bliższy nam, prawnikom – komunikacja. Nowe technologie komunikowania – Zoom i Teams – zmieniły na zawsze nasze rozumienie spotkań, narad i konferencji. Czy my, prawnicy, nadążamy? Prowadzę mediacje właściwie tylko online – przy pomocy „wideokonferencji”. Ponieważ są to mediacje (używając fachowej terminologii) o „wysoką stawkę”, zawsze są w nich pełnomocnicy.
Co może kryć się za „nie” dla mediacji online?
Kiedy mówię, że pracuję tylko online, pojawiają się wątpliwości: „Jak to? To nie spotkamy się?”. ,,Spotkamy się, tylko inaczej”–odpowiadam. Pierwszy strach to strach przed technologią. Dalej problemem są „trudno uruchamialne kamery i mikrofony”. Klienci siedzący na tle okna, kamera obejmująca półtora uczestnika, zamrażany co kilka minut obraz będący efektem złej jakości połączenia – to codzienność. Znacznie łatwiej powiedzieć: „Nie, to my się nie zgadzamy”, niż się nauczyć.
Drugi strach to strach przed tym, jak rozmawiać za pośrednictwem ekranu, kamery i mikrofonu. Dotychczas było to proste: powitalne uściski, kawa i rozmowa za stołem. A teraz… Co robić? A czego nie robić? Tak bez podania ręki? A kawa? Gdzie mam się patrzeć? Jak mówić – jeśli nie robię przerw, ryzykuję, że ktoś mi przerwie, jak zrobię pauzę… zapada cisza. Trudne to… Łatwiej powiedzieć: „Nie, to my się nie zgadzamy”.
Komunikacja mailowa też nie jest prosta. Według „Journal of Personality and Social Psychology” połowa maili jest źle interpretowana!
Opisany przeze mnie kardiolog przez rok potrafił zmienić swoje przekonania. A my? P.S. Z powodów oczywistych nie podam nazwy smartwatcha, choć uważny czytelnik znajdzie bez trudu informacje, które mu pomogą w identyfikacji. Na marginesie dodam, że ze zgodą na mediacje online nie jest tak źle – przez dwa lata zdarzyły się mi tylko dwa takie przypadki. Po prostu mam szczęście – trafiam na profesjonalistów.