Rozmowa z Wiesławem Kujdą, radcą prawnym z OIRP w Rzeszowie,
właścicielem winnicy i producentem wina.
Wiesław Kujda
Radca prawny, studiował prawo na Wydziale Prawa UMCS w Lublinie (filia w Rzeszowie) w latach 1987–1992. Ukończył aplikację prokuratorską i pracował w prokuraturze w latach 1992–2001. Od 2002 r. do chwili obecnej prowadzi kancelarię radcowską w Rzeszowie.
Retorycznie spytam: lubi pan wino?
Oczywiście. Wina wytrawne, w ostateczności półwytrawne bez żadnych dodanych słodyczy. Cukier przykrywa to, co jest w tym napoju najcenniejsze.
Pana winnica powstała w 2015 r. Skąd ten pomysł, przyzna pan, że dość niezwykły…
Myślę, że tkwi we mnie trochę taki niespokojny duch. Nie powiem, że zawsze o tym myślałem, ale zauważyłem, że gdzieś tak w 2010 r. polskie wina zaczęły być widoczne, powstawały winnice, na początku może jeszcze nieśmiało, ale zawsze. To wtedy pojawiła się ta pierwsza myśl, że może warto spróbować. Spotykałem się z winiarzami, dużo rozmawialiśmy. Uczyłem się, a decyzja dojrzewała.
Jak dobre wino. I…
Brałem udział w różnego rodzaju szkoleniach organizowanych na Podkarpaciu, ale nie tylko. Znalazłem dobrą działkę, południowy stok o nachyleniu ok. 15%. Pomyślałem, że to w sam raz pod winnicę. W sumie 2 ha, z których na razie wykorzystuję pod uprawy winorośli tylko część. Rośnie na niej 2,5 tys. krzewów. Gdy ją kupiłem, zaczęły się przygotowania. Ta działka nie była przez jakiś używana, więc trzeba ją było przeorać, odchwaścić i odkwasić. Pracuję w Rzeszowie, prowadzę kancelarię prawną, ale nie mam żadnego problemu z pracą fizyczną, lubię ją, wychowałem się na wsi i wiem, jakie wymagania trzeba spełnić, by ziemia chciała rodzić. W pewnym sensie można powiedzieć, że ciągnęło wilka do lasu.
Praca pracą, ale potrzebna też była wiedza. Jak ją zdobyć?
Ukończyłem trzysemestralne podyplomowe studia enologiczne na Uniwersytecie Rzeszowskim. To już był potężny łyk wiedzy. Ale równie ważne były spotkania, także w trakcie tych studiów, z innymi winiarzami. Wymiana doświadczeń, dzielenie się wiedzą. To był taki czas, że myśmy się właściwie wszyscy znali, łącznie z naszymi wykładowcami. Taki krąg pasjonatów winiarstwa, bo jak to właściwie można było wtedy nazwać inaczej.
I co z tej wiedzy wynikało. Jak daleko jesteśmy za tradycyjnym światem winiarskim?
Z pewnością trudno się nam porównywać z „nowym światem” – Australią, Nową Zelandią, także Kalifornią czy tradycyjnymi europejskimi winnymi mocarstwami. I to jest jedna strona medalu. Ale druga jest taka, że gonimy ten świat w szybkim tempie. Dostęp do wiedzy, do technologii jest dziś bardzo łatwy i można bardzo szybko skracać dystans do najlepszych.
I jeszcze zarobić?
Większość z nas, polskich winiarzy, zaczynała całkiem niedawno i prowadzi niezbyt wielkie obszarowo winnice. Ja w dobrym roku mogę wyprodukować 2,5 tys. butelek wina. Oznacza to, że aby móc realizować swoją pasję winiarską… muszę na nią zarobić. Niektórzy mają jachty czy latają szybowcami, a ja mam winnicę. Oczywiście przy większym obszarze upraw i produkcji, nazwijmy to przemysłowej, zapewne można już mówić o zyskach. W takiej rodzinnej winnicy jak moja należy cieszyć się z nabytego doświadczenia i uzyskania znajdujących uznanie win. I mieć pomysł na to, co robimy dalej.
A co robimy?
Spełniłem warunki wstępne, które sobie założyłem, kupując to moje miejsce na ziemi: nie mam żadnych kredytów i jeśli nawet z niepokojem śledzę prognozy i zapowiedzi mrozu w kwietniu, to wiem, że nie przyniesie mi on finansowej zapaści. W tym roku tu, u nas, na Podkarpaciu wiosenny mróz nas oszczędził, ale w Lubuskiem 7-stopniowe spadki spustoszyły wiele winnic. Skoro były już wina, to postanowiliśmy zadbać o odwiedzających nas gości. Tak powstały taras degustacyjny, namiot rekreacyjny, palenisko. Wszystko z widokiem na piękną podkarpacką okolicę, ale oczywiście także winnicę. Bo przy lampce wina można rozmawiać godzinami. Zdarzył mi się taki wyjazd winiarski, podczas którego przy kieliszku wina rozmawialiśmy do rana… o winie i nie tylko. Tak samo dzieje się u nas w naszej winnicy w Pstrągowej koło Strzyżowa.
Jak pan łączy pracę radcy prawnego i winiarza?
Bardzo prosto. Wstaję bardzo wcześnie i już ok. 6 rano jestem w kancelarii w Rzeszowie. Po południu jadę do winnicy i wracam o 22. I nie muszę tego robić, ale chcę. Wiadomo, że w rolnictwie są cykle, dużo zależy – szczególnie przy uprawie winorośli – od warunków pogodowych. W sumie cierpliwość jest mile widziana. I konsekwencja.
A czy może pan wytwarzać wino z winogron kupionych od innych producentów, nazwanych zgrabnie winogrodnikami?
Jest to już od 2021 r. prawnie możliwe. Przedtem można było wytwarzać wino tylko ze swoich winogron. Ja tego nie robię i jeszcze nie słyszałem o takich przypadkach, ale z pewnością w przyszłości tak będzie się działo. Rynek to sobie wyreguluje.
Jak pan ocenia rynek polskiego wina?
Z pewnością dynamicznie się rozwija. Ostatnie 10 lat to był szybki wzrost ilości winnic i ich powierzchni. Polskie wina mają swoją specyfikę, niektórzy mówią o nich „wina północy”. Z pewnością charakteryzują się nieco większą kwasowością – to ze względu na warunki klimatyczne. Ale są to ciekawe, oryginalne smaki, które nieco odróżniają nas od tradycyjnych producentów. Polskie wina są coraz lepsze, zdobywają międzynarodowe nagrody. Miło jest usłyszeć od kogoś, że nigdy nie pił tak dobrego wina. Usłyszałem taką opinię o moim winie produkowanym z Jutrzenki – specyficznej polskiej odmiany winorośli. Czy może być coś lepszego dla winiarza ? Możemy być dumni, że w tak krótkim czasie udało się tak wiele zrobić. Rośnie popyt na polskie wina i rośnie też kultura ich picia, która w latach słusznie minionych została zamordowana przez wina owocowe, z dumną nazwą wino najczęściej niemające nic wspólnego. Najbardziej widoczna różnica między Polską a krajami z dużymi tradycjami winiarskimi polega na skali produkcji. Tam dominuje produkcja przemysłowa. W Polsce jeszcze tak się nie dzieje i z jednej strony wpływa to negatywnie na opłacalność produkcji. Ale z drugiej korzystnie na jakość naszych dopieszczonych win. Dobrą informacją jest to, że obszary, na których możliwa jest i będzie uprawa winorośli, przesuwają się coraz bardziej na północ. Choć mróz jest wrogiem.
Czy to prawda, że w winnicach pali się ogniska, by zmniejszyć straty spowodowane ujemną temperaturą?
To prawda, chodzi o zadymianie, ale przecież nie jest to możliwe w winnicach mających dziesiątki czy setki hektarów. Z pogodą można walczyć, ale kto z nią wygrał?
A wina bezalkoholowe?
Jest takie zapotrzebowanie i powstaje takie wino. Można tylko zastanawiać się, czy ma to jakikolwiek sens.
A ma?
Moim zdaniem nie.
A czym jest wino?
Żywym organizmem, który nieustannie się zmienia. Aż do momentu, w którym je wypijamy. W winie zachodzą setki reakcji chemicznych. To samo wino wypite po roku będzie już inne. Podobne, ale inne.
Czy można porównywać wina kupażowane z jednoodmianowymi?
Pewnie można, ale co ma z tego wyniknąć? Decyzja, jakie to ma być wino, zależy zawsze od winiarza, który czasem decyduje się na produkcję wina jednoodmianowego, a innym razem eksperymentuje z dwoma, trzema czy nawet większą liczbą odmian. Ja posadziłem 15 odmian winogron i dzisiaj, po latach, wiem, że jak będę powiększał winnicę, to z pewnością z kilku odmian zrezygnuję. Bo po prostu niezależnie od ich pielęgnacji i pieczołowitości w tym miejscu się nie udają. I tyle.
Powiększy pan winnicę?
Taki był od początku pomysł. Myślałem, że nastąpi to szybko, ale pojawiła się pandemia, która zwolniła wiele procesów. Także powiększenie winnicy. Ziemia jest przygotowana, ogrodzona. Jak uznam, że to jest ten moment, to przystąpię do dzieła, ponieważ…
…wiem, nic pan nie musi.
Właśnie! Większy areał to więcej pracy, którą lubię, ale zapewne będzie wówczas ona wymagała innej organizacji. A ja lubię pracować sam. Wiele spraw zawodowych można z sekatorem w ręce przemyśleć, zmęczyć się, jak się parę razy pod górkę podejdzie, ale i odpocząć.
Nazwał pan winnicę „Notabene”. Łacina lubiła prawo. Polubiła też wino?
To ocenią ci, którzy moich win spróbują. Bo ich nazwy, np. Primus, Versus czy Collis, też są zaczerpnięte z łacińskiego słownika. Ufam, że nie ma w tym przypadku: w końcu wino powstawało już wówczas, gdy tylko tym językiem mówiono. n
Rozmawiał Krzysztof Mering