Rozmowa z Anną Rybakiewicz, prawniczką z pasją, radczynią prawną z OIRP w Białymstoku, pisarką, autorką sześciu powieści obyczajowych.
Anna Rybakiewicz
Absolwentka Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku. Radca prawny z OIRP w Białymstoku. Pisarka, autorka powieści obyczajowych: „Lekarka nazistów”, „Agentka wroga”, „Złodziejka listów”, „Do końca moich dni”, „Ocaleni dla miłości” i „Miłość z krwi i kości”.
Jest pani radcą prawnym, a zarazem autorką kilku poczytnych powieści historyczno-obyczajowych, laureatką nagrody prezydenta Łomży za osiągnięcia w 2023 r. w kategorii twórczość artystyczna, mianowaną Odkryciem 2023 roku podczas gali XX edycji Podlaskiej Marki. Proszę przyjąć gratulacje i powiedzieć, jak zrodził się pomysł pisania książek?
Dziękuję bardzo. Każda z tych nagród była dla mnie ogromnym zaskoczeniem, a jednocześnie poczułam się dzięki nim naprawdę doceniona.
Moja przygoda z pisaniem zaczęła się od potrzeby zachowania rodzinnej historii. Pisałam głównie z myślą o własnych dzieciach, aby mogły poznać losy swojego pradziadka Józefa, który spędził prawie sześć lat życia w Kraju Ałtajskim razem z mamą i siostrą. Zaczęłam też zbierać historie innych osób z mojego otoczenia. Każda kolejna wzbudzała we mnie coraz większą chęć podzielenia się nimi z szerszym gronem odbiorców. Powieść obyczajowa daje mi możliwość przedstawienia tych wydarzeń w sposób angażujący czytelnika, a jednocześnie pozwala mi łączyć fakty z elementami fikcji, które pomagają uwypuklić emocje i dramaty bohaterów.
Zadebiutowała pani powieścią „Lekarka nazistów” i została ciepło przyjęta jako autorka. Bohaterka tej powieści – lekarka, której męża zabiło Gestapo, nie miała dylematów moralnych, żeby udzielić pomocy rannemu niemieckiemu żołnierzowi, narażając się na nienawiść miejscowej ludności. Jakie przesłanie chciała pani skierować do ludzi?
Poprzez postać lekarki Alicji Sambor, która mimo osobistej tragedii postępuje zgodnie z przysięgą Hipokratesa, chciałam podkreślić, jak wielką siłę ma wierność własnym zasadom, zwłaszcza w obliczu konfliktu. Bohaterka swoim postępowaniem udowadnia, że prawdziwe powołanie i moralność wykraczają ponad podziały i wzajemne krzywdy. Pokazuje znaczenie niezłomności etycznej – to, że prawdziwe oddanie wartościom nie zmienia się nawet w najtrudniejszych chwilach, że nasza moralność powinna wykraczać ponad osobiste uprzedzenia. To właśnie dlatego po II wojnie światowej tekst przysięgi Hipokratesa został zmieniony tak, aby dostosować go do wniosków
wyciągniętych z tragicznych wojennych doświadczeń.
To książka o miłości, która nie powinna się wydarzyć? Czy miłość według pani jest lekiem na każde zło, na wojnę też?
Rzeczywiście miłość między osobami po dwóch stronach barykady, jak to było w przypadku Alicji i Franza, nie powinna się wydarzyć. W czasie wojny ich relacja była traktowana jako zdrada, co niosło ogromne konsekwencje. Ich miłość była niemal niemożliwa do zaakceptowania – zarówno przez społeczeństwo, jak i samych zakochanych, którzy musieli zmagać się z dylematem między uczuciem a lojalnością wobec własnego narodu. Moim zdaniem miłość jest najsilniejszym z ludzkich uczuć. Miłość ma moc, która może uzdrawiać duszę i łagodzić ludzkie cierpienie. W czasie wojny przynosi odwagę do czynienia dobra, przynosi siłę do ochrony innych mimo grożącego niebezpieczeństwa. A skoro tak, może być lekiem na całe zło.
Pierwszą książką postawiła pani sobie bardzo wysoko poprzeczkę, ale jest ich już sześć. „Do końca moich dni” to poruszająca opowieść, w której poznajemy losy mieszkańców ziemi łomżyńskiej zesłanych w 1940 r. na Syberię. Czy to historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami?
Moja prababcia Maria, razem z dwojgiem małych dzieci, została wywieziona na Sybir. Enkawudziści przyszli do jej domu nocą 20 czerwca 1941 r. Była to kara za ukrywanie przez pradziadka polskiego oficera. Prababcia z dziećmi miała szansę uciec, ukryć się np. w lesie. Jednak wiązałoby się to z porzuceniem męża, czego nie zrobiła. Pokazuje to, jak potężne były wtedy więzi rodzinne i jak wiele odwagi wymagało pozostanie z bliskimi w obliczu niebezpieczeństwa. Niestety Maria nie wiedziała, że dla jej męża enkawudziści zaplanowali coś o wiele gorszego niż wywóz na Sybir. Wyciągnięto pradziadka z pociągu, aby go rozstrzelać. Jego życie uratował wybuch następnego dnia wojny niemiecko-sowieckiej. Tymczasem Maria wraz z 5-letnią córką Wicią i 7-letnim Józiem (moim dziadkiem) zamknięci w bydlęcym wagonie ruszyli w nieznane. „Do końca moich dni” to opowieść o poświęceniu i trudnych wyborach w czasach wojny. To hołd dla siły i determinacji wszystkich Matek Sybiraczek.
O czasach wojny jest też kolejna pani powieść – „Agentka wroga”. Agentka Abwehry Angela zostaje oskarżona o zdradę i osadzona w łomżyńskim więzieniu. Jak zrodził się pomysł tej książki?
Czytam wiele książek i to w nich szukam czasem inspiracji. W moje ręce wpadła książka o Virginii Hall – Amerykance, która pracowała dla brytyjskiej tajnej agencji rządowej na terenie okupowanej Francji. Kobieta pomimo drewnianej protezy nogi była najskuteczniejszym z alianckich szpiegów. Zaczęłam zgłębiać podobne historie, np. o Hiszpanie, który działał pod kryptonimem Garbo. Został on wysłany jako niemiecki szpieg do Anglii, ale zaczął pracować dla Anglików, a Niemcom wysyłał fałszywe informacje. Polska też miała wielu wybitnych szpiegów, w tym kobiety. Najbardziej znaną agentką była Halina Wiśniowska (kryptonim Guziczek), która będąc żoną polskiego dyplomaty i matką trojga dzieci, została łączniczką Wilhelma Canarisa. Polka przez całą wojnę przekazywała Anglikom informacje wywiadowcze, a od 1942 r. rozpoczęła pracę na szlaku kurierskim, współpracując z francuskim ruchem oporu. Tak właśnie powstała postać mojej podwójnej agentki – Niemki Angeli Dremmler.
Astrid Rosenthal, młodziutka żydówka z Łomży, to bohaterka kolejnej pani książki – „Złodziejka listów”. Tu też jest wątek miłosny. Ale mamy też powieść o czasach współczesnych, jednak z historią w tle. Ula dowiaduje się, że w lesie odnaleziono szczątki jej pradziadków rozstrzelanych przez Niemców w 1943 r. Czy odnalezione po wielu latach kości mają moc zjednoczenia dwóch zwaśnionych rodzin?
Na jednym z lokalnych portali internetowych natknęłam się na historię 93-letniej kobiety, która przez całe swoje życie szukała szczątków swoich rodziców, rozstrzelanych przez Niemców w 1943 r. za to, że pomagali partyzantom. Razem z nimi zginęło małżeństwo, które udzielało im schronienia. W 2021 r. ta pani zwróciła się do Stowarzyszenia „Wizna 1939” o pomoc w odnalezieniu grobu rodziców i przeprowadzeniu ekshumacji. Prace te nadzorowała antropolożka Ula Okularczyk. Najbardziej poruszył mnie w tej historii widok starszych pań (dzieci obu małżeństw) siedzących na plastikowych krzesłach w lesie, które przyglądały się pracy ekipy specjalistów i wolontariuszy, szukających szczątków ich rodziców. Potomkowie tych zamordowanych małżeństw mogli obwiniać siebie nawzajem za tragedię sprzed lat, bo przecież jedni zginęli za ukrywanie drugich. Zamiast nienawiści wybrali miłość i postanowili pochować rodziców we wspólnym grobie. Moim zdaniem odnalezione po latach kości mogą zjednoczyć zwaśnione rodziny, jak miało to miejsce w mojej książce inspirowanej tymi wydarzeniami: „Miłość z krwi i kości”.
Pisanie książek to pani hobby. Ale od 2016 r. wykonuje pani zawód radcy prawnego. Jak godzi pani funkcjonowanie w tak odległych światach? W świecie prawa nie ma przecież miejsca na fantazje i emocje.
Pisanie książek obyczajowych i praca w kancelarii wymagają ode mnie dobrej organizacji czasu oraz umiejętności zmieniania sposobu myślenia. Praca radcy prawnego wymaga precyzji, analitycznego podejścia do tematu, bazowania na konkretnych przepisach oraz powściągliwości w okazywaniu emocji. Praca pisarki to proces twórczy, który pozwala mi okazywać te wszystkie emocje, kreować fabułę, tworzyć postacie, a ograniczają mnie jedynie fakty historyczne, stanowiące ramę dla każdej powieści. Wszystko inne jest wytworem mojej wyobraźni. Udaje mi się to łączyć dlatego, że pisanie to moja pasja. Pisząc, odnajduję spełnienie poza światem prawa.
Pisanie daje mi możliwość złapania oddechu w codziennym życiu. Jest formą odpoczynku, dzięki któremu wracam do pracy w kancelarii z nową energią. Pasja może nas uspokajać, wyciszać. Może pomagać nam radzić sobie ze stresem i presją, które obecne są w naszym zawodzie.
Oprócz życia zawodowego mam też życie rodzinne, ale każdego dnia staram się znaleźć przynajmniej godzinkę dla siebie, właśnie na pisanie. Jednak to jest zawsze coś za coś, bo odkąd zaczęłam pisać książki, nie oglądam już telewizji i Netfliksa oraz piję zdecydowanie więcej kawy.
W czym się pani specjalizuje jako prawnik? Jaka dziedzina prawa jest pani najbliższa?
Specjalizuję się w prawie bankowym i administracyjnym. Obecnie zajmuję się wyłącznie pomaganiem przedsiębiorcom, co pozwala mi lepiej organizować pracę i skuteczniej zarządzać czasem. Współpraca z firmami zapewnia mi większą przewidywalność w harmonogramie i ułatwia planowanie, co z kolei pomaga mi spełniać moją pisarską pasję.
Co pani zdaniem należałoby poprawić w naszym systemie prawnym, aby litera prawa była bardziej jednoznaczna, a wyroki sądów były bardziej przewidywalne?
Nie ma chyba jednej, prawidłowej odpowiedzi na to pytanie. Bo z jednej strony redukcja liczby przepisów lub ich uproszczenie mogłoby ułatwić stosowanie prawa i uczynić go bardziej przyjaznym klientom. Z drugiej strony bardziej precyzyjne przepisy, a tym samym bardziej rozbudowane, ograniczają rozbieżne ich interpretacje, co przekłada się na przewidywalność wyroków. Tak samo jak zbyt częste zmiany przepisów powodują, że system staje się mniej stabilny i zwiększa się ryzyko popełnienia błędu. Ale przecież to właśnie ta aktualizacja przepisów umożliwia dostosowanie prawa do realiów naszego świata i usuwa przestarzałe przepisy.
Czy zdradzi pani plany na przyszłość zarówno zawodowe, jak i te związane z pasją pisarską?
Zamierzam kontynuować zarówno pracę radcy prawnego, jak i pisarki. Nie umiałabym zrezygnować z żadnej z tych ścieżek. W styczniu pojawi się moja kolejna, siódma już książka, która oparta będzie na prawdziwych wydarzeniach, opowiedzianych mi przez ich naocznego świadka – 96-letniego pana Jerzego z Warszawy. Na rok 2025 zaplanowałam jeszcze dwie dodatkowe premiery.
Pisać zaczęłam z potrzeby serca. Nigdy nie marzyłam o wydaniu książki, a tym bardziej o tym, aby moje powieści były wśród najlepiej sprzedających się książek w Empiku. Wciąż wydaje mi się to nierzeczywiste. Dopiero na spotkaniach autorskich organizowanych przez biblioteki z całej Polski, gdy widzę swoich czytelników, dociera do mnie, jak wiele osób mnie czyta. Zrozumiałam, że to, co piszę, ma znaczenie, że dzięki książkom mogę przypominać historie, które nigdy nie powinny zostać zapomniane. Jako autorka mam jeden cel – tchnąć życie w ludzi, których tego życia w czasie wojny pozbawiono nagle, niesprawiedliwie i bezprawnie.
Rozmawiała Wiesława Moczydłowska