Czy płeć determinuje moralność? „Emilia Pérez”

0

13 nominacji do Oskara, m.in. w kategoriach: najlepszy film, najlepszy reżyser,
najlepsza rola pierwszoplanowa, w tym dwie nominacje dla najlepszych utworów, ponieważ tytułowy film jest musicalem. Ostatecznie obraz zdobył dwie nagrody:
dla najlepszej aktorki drugoplanowej, którą otrzymała Zoe Saldaña,
i dla najlepszej piosenki oryginalnej („El mal”).

Odbiór filmu jest różnoraki, oceny są bardzo rozstrzelone. Jedni uważają go za arcydzieło, co zostało nawet wspomniane na plakatach reklamujących, inni za totalną szmirę. Co ciekawe, film został bardzo negatywnie odebrany w samym Meksyku, gdzie toczy się akcja. Meksykańska widownia zarzuca filmowi przedstawienie ich kraju stereotypowo, sprowadzając go do miejsca wszechobecnej przemocy, karteli narkotykowych i gangsterów. Kolejnym zarzutem było wykorzystanie prawdziwego kryzysu zaginionych osób jako tła dla numerów muzycznych. Swoje zastrzeżenia zgłaszały także środowiska osób LGBT+.

Musical na siłę?

Reżyser filmu Jacques Audiard pochodzi z Francji. Jest jednym z najbardziej utytułowanych francuskich filmowców. Jego międzynarodowe wyróżnienia obejmują Oscara, nagrody BAFTA i Złote Globy. Hiszpańskojęzyczny musical wyreżyserowany przez Audiarda osadzono w Meksyku. Został w całości nakręcony w studiu niedaleko Paryża z obsadą i ekipą składającą się głównie z osób niebędących Meksykanami. Żadna z gwiazd filmu nie urodziła się w Meksyku. Grająca tytułową bohaterkę Karla Sofía Gascón urodziła się w 1972 r. w Madrycie jako Juan Carlos Gascón.

Film jest oparty na libretcie operowym Audiarda o tym samym tytule, które luźno zaadaptował z rozdziału powieści francuskiego pisarza Borisa Razona„Écoute”z 2018 r.

Gdyby patrzeć na film tylko i wyłącznie z perspektywy czysto warsztatowej, na pewno jest ciekawy. Chociaż forma musicalowa jest dla mnie zbyt ciężka. Odnoszę wrażenie, że nikt na ekranie nie jest utalentowany wokalnie, chociaż gra aktorska jest dobrą stroną filmu. Niektóre fragmenty śpiewane wydają się bardzo na siłę, można odnieść wrażenie, że w celu wydłużenia dialogu. Film jest oryginalny, pod pewnymi względami nowatorski, odważny.

Kiedy poznajemy tytułową bohaterkę Emilię (Karla Sofía Gascón), jest ona jeszcze mężczyzną. I nie byle jakim, bo Manitas Del Monte jest słynnym szefem meksykańskiego kartelu narkotykowego. Jego światem jest świat zbrodni, w którym męskość mierzy się siłą i strachem. Widz dowiaduje się, że Manitas w pewnym momencie swojego życia uświadomił sobie, że nie tylko urodził się w niewłaściwym ciele, ale także w niewłaściwej rzeczywistości. Postanawia poddać się operacji korekty płci i zostawić za sobą dawne życie. Pozoruje swoją śmierć, żeby narodzić się na nowo, już jako Emilia Pérez. Do realizacji tego misternego planu zatrudnia Ritę Mora Castro (Zoe Saldaña), prawniczkę, która marnuje się w dotychczasowym miejscu pracy. Gangster składa Ricie propozycję nie do odrzucenia, która wiąże się w przypadku jej przyjęcia z gigantycznym wynagrodzeniem.

Rita znajduje światowej sławy chirurga, organizuje operację, doprowadza do zniknięcia Manitasa i przenosi jego pogrążoną w żałobie żonę Jessi (Selena Gomez) i dwójkę dzieci w bezpieczne miejsce w Europie. Baron kartelu staje się Emilią Pérez, światową kobietą, która dorobiła się gigantycznej fortuny o nieznanym pochodzeniu. Okazuje się jednak, że Emilia nie może żyć bez rodziny: żony Jessi i dwóch synów, którzy nie wiedzą, że ich ojciec wciąż żyje. Wydaje się, że przypadkowo ponownie zwraca się do Rity – tym razem, aby zaaranżować spotkanie z rodziną, pod pretekstem że Emilia jest dawno zaginioną krewną Manitasa. Prawniczka organizuje powrót żony i dzieci do Meksyku, aby zamieszkały z Emilią.

Jessi nie rozpoznaje męża będącego już Emilią. Nie jest zadowolona z tego układu. W końcu się zgadza tylko dlatego, by spotkać się z Gustavem Brunem, dawnym kochankiem, z którym się spotykała w trakcie trwania małżeństwa.

Z kryminału w operę mydlaną

W tym momencie wydaje się, że fabuła nie może już być bardziej zagmatwana. Nic bardziej mylnego. Główna bohaterka pragnie odkupić swoje winy. Postanawia założyć organizację pozarządową, której celem będzie odnajdywanie szczątków Meksykanów zaginionych w wyniku przemocy związanej z kartelami – morderstw, których w wielu przypadkach dokonała sama, jako mężczyzna. 

Film zmienia charakter w miarę rozwoju akcji – od mrocznego kryminału przez finezyjną operę mydlaną po melodramat w stylu Pedro Almodóvara – wszystko to przeplatane piosenkami i tańcem.

W połowie seansu zacząłem odczuwać dyskomfort, który narastał wraz z poznawaniem dalszej historii głównej bohaterki – niegdyś bezwzględnego szefa meksykańskiego kartelu, dziś – po tranzycji, kobiety starającej się pojednać z rodziną i zadośćuczynić popełnionym grzechom przeszłości. Dąży do tego, zakładając fundację zajmującą się poszukiwaniem zaginionych ofiar kartelu i umożliwianiem rodzinom ich godnego pożegnania i pochówku. Reżyser sprowadza tranzycję wyłącznie do aspektów medycznych. W zasadzie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki osoba z bezwzględnego przestępcy, macho, staje się uduchowioną, współczującą kobietą.

Apogeum „świętości” Emilii widzimy już po jej tragicznej śmierci. Tłum ludzi formuje kondukt żałobny. W scenie pojawia się posąg Emilii, symbolizujący jej przemianę w świętą. Pomimo tego nie potrafię patrzeć na tytułową bohaterkę inaczej jak na byłego bosa kartelu narkotykowego, który zwyczajnie uniknął odpowiedzialności i dla którego tranzycja stała się sposobem na ucieczkę od niej. Fałsz Emilii jest widoczny na każdym etapie jej życia.

Moralna przemiana bez przekonania

Nie wierzę w tę moralną przemianę. Czy reżyser uważa, że moralność każdej osoby determinuje płeć? Czy przedstawiona postać jest zła, ponieważ jest mężczyzną, a zaczyna być dobra, gdy staje się kobietą? Nie otrzymujemy jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Wydawać się jednak może, że Jacques Audiard sugeruje widzowi, iż męskość determinuje negatywne czy nawet zbrodnicze cechy. Być może w tym konkretnym przypadku tak było. Zapewne męskie życie Emilii było dla niej bardzo frustrujące, jednak czy aż tak, że skierowało ją ku zbrodni?

Osobiście uważam, że forma i tematyka filmu wybrana przez Jacquesa Audiarda ma przede wszystkim szokować. O filmie jest głośno według zasady „nieważne, co mówią, ważne, żeby nie przekręcili nazwiska”. Zapowiedzi filmu nie korespondowały z rzeczywistością. Był reklamowany przesadnie, nieadekwatnymi sformułowaniami – „Jacques Audiard stworzył arcydzieło”, „Mało który film dorównuje Emilii Pérez”, „Jeden z najlepszych filmów dekady” czy „Nie zobaczysz nic lepszego”. Jestem innego zdania.