W XIX w. gorsety dla kobiety z wyższych sfer były niczym tlen, nie dało się bez nich żyć na salonach. By napędzać popyt, paniom wmawiano, że na każdą okazję powinny mieć inne: do jazdy na koniu, rowerze, śpiewu, tańca, spania…
Były nawet te „od suchot zabezpieczające”. W sumie grubo ponad 30 rodzajów. Wymyślanie modeli na wszelkie możliwe okazje było jednym z chwytów marketingowych, niestety nie pierwszym i nie ostatnim.
W XIX w. wzorem elegancji był Paryż. Tak więc w reklamach konsekwentnie zaznaczano, że sprzedawana w zakładach (zwanych często na wyrost fabrykami) bielizna pochodzi znad Sekwany, co nie zawsze było prawdą. Niestety wszyscy tak robili, więc z czasem podawanie pochodzenia stało się raczej normą niż wyznacznikiem wyjątkowości. W dawnych gazetach i na ulotkach znajdziemy mnóstwo informacji takich jak ta poniżej.
Nierówna walka z podróbkami
Jeżeli chciało się sprzedawać więcej, należało wymyślić nowe sposoby radzenia sobie z konkurencją. Powoływano się więc na nieistniejące nagrody, medale zdobywane na wystawach światowych, a nawet „wszechświatowych” (jak przekonywano). Innym razem podszywano się pod konkurencję. W „Kurierze Warszawskim” z 1839 r. (nr 17) możemy przeczytać taką informację: „podpisany ma zaszczyt zawiadomić Szanowne Osoby […], iż dla zapobieżenia nadal wszelkim nadużyciom ze strony rozmaitych szwaczek, które niedokładne wyroby swoje za wyroby z mojej fabryki sprzedają, odtąd na każdym gorsecie w fabryce mojej własnej wyrabianym […] będzie znak »Fr. Frochlich w Warszawie Fabr. Gorsetów…«”.
Z podróbkami starał się walczyć także J. Bernhard, który w „Kurierze Warszawskim” z 1858 r. (nr 315) informował, że aby uchronić nabywających od rozczarowania, swoje wyroby „opatrywać będzie odtąd stemplem z napisem »Jan Bernhard, Fabrykant Gorsetów patentowanych […] i za takowe tylko zaręcza«”.
Podobny problem istniał za granicą, stąd też w niejednym muzeum znajdziemy dziś metki firmowe mające zabezpieczać przed podrabianiem produktów.
Fake newsem w konkurencję
Inną formą radzenia sobie w branży była dezinformacja. W „Kurierze Warszawskim” z 1861 r. (nr 154) przeczytać możemy: „Doszły mnie wiadomości, iż ludzie zawistni głoszą, jakobym moją fabrykę gorsetów przy ulicy Miodowej […] zwinął i wyjechał za granicę. Ponieważ zamiaru takiego nigdy nie miałem, przeto widzę potrzebę podać do wiadomości publicznej, iż fabrykę tę, jak dawniej, tak i obecnie utrzymuję i takową na przyszłość z całą gorliwością i akuratnością prowadzić będę. Tych zaś, którzy w błąd wprowadzają osoby zainteresowane, do drogi prawnej pociągnąć będę zmuszony, albowiem nazwiska ich są mi wiadome – Jan Bernhard”.
Z podobnym problemem musiał mierzyć się w 1894 r. producent „biusthalterów”, zwanych też „antygorsetami” (prototyp dzisiejszych staników). Jak łatwo się domyślić, wynalazek ten zagrażał branży gorseciarskiej, a nawet mógł doprowadzić do jej upadku. Żydówka Merka Pitzele, podając się za powagę lekarską, zaczęła przekonywać w gazecie o szkodliwości „biusthalterów”. Producent tych ostatnich musiał zareagować, zamieszczając w prasie obszerne dementi i zaznaczając na końcu, że p. Pitzele „za konkurencyjną szykanę” została już pozwana „sądownie w drodze karnej i handlowej” („Tygodnik Mód i Powieści” 1894 r. nr 38).
Czasami w reklamach pisano, że producent bielizny jest „dostarczycielem dworów cesarskich”. Czy zgodnie z prawdą? Nie wiadomo, ale na pewno musiało to działać na wyobraźnię klienteli z wyższych sfer. Inni podczas sprzedaży powoływali się na nazwiska wielkich tego świata, którzy właśnie ostatnio nabyli dany produkt. Skoro miała go już hrabina Najlepsińska, reszta nie mogła być gorsza. Działało! A że nikt w tamtych czasach danych osobowych nie szanował, proceder kwitł na potęgę. Dobrze było także napomknąć, że produkt sprzedaje się za bezcen, a nawet dopłaca; czyli prawie jak dziś. Do praktyk tych nawiązuje poniższy żart rysunkowy Franciszka Kostrzewskiego.