Najłatwiejsza praca na świecie,czyli róbta, co chceta

0

Jest 2004 rok. W Sejmie trwają prace nad projektem wprowadzającym mediację cywilną do polskiego systemu prawnego. Posłowie dyskutują o yeti. Yeti nikt nigdy nie widział, a dyskusje na jego temat toczą się nieprzerwanie od lat. W tamtym roku spośród dyskutujących podczas obrad komisji sejmowej posłów nikt tak naprawdę nie wiedział, co to jest mediacja.

To znaczy z grubsza wiedzieli, bo „wszyscy to wiedzą”: jak dwie strony się spierają, to proszą trzecią o pomoc. Ta trzecia to mediator, który namawia je do pogodzenia: „nie ma co się kłócić – pogódźcie się”. Potem oczywiście następuje zgoda. Tak zapewne przysłowiowy mały Jasio wyobrażałby sobie mediację, gdyby zaproszony był na posiedzenie komisji. Kilka lat wcześniej w Warszawie odbywała się ważna konferencja na temat mediacji. Ważni uczestnicy dyskutowali zażarcie, a jakże… tyle tylko, że na temat arbitrażu. Nikt bowiem nie widział różnicy pomiędzy mediacją a arbitrażem. Może z wyjątkiem kilku pasjonatów mediacji, którzy wyszli ze spotkania załamani. W trakcie posiedzeń komisji sejmowej padały pomysły, że mediatorem może być każdy, bo to łatwe zajęcie: studenci wydziałów prawa, jeśli nie dostaną się na żadną aplikację, mogą „zająć się” mediacją. Wtedy oznaczało to hobby, dziś tak samo. Zwrot udokumentowanego wydatku za wynajętą salę na potrzeby mediacji nie może przekroczyć 80 zł, a korespondencji pocztowej 30 zł. Honorarium mediatorów jest bardziej niż skromne. Ale to wiadomo było już w 2005 r., kiedy uchwalano ustawę – mediacja miała być „tania”. I jest do dziś. Nawet bardzo tania. Międzynarodowe koncerny zatrudniające międzynarodowe kancelarie prowadzące międzynarodowe spory w przypadku mediacji zapłacą za wielomiesięczną pracę najbardziej profesjonalnego mediatora nie więcej niż 1 tys. zł. Miało być tanio – to jest tanio! W ten sposób państwo chroni z nieznanych powodów bogate korporacje krajowe i zagraniczne przed… Właśnie przed czym je chroni? Żaden z ministrów sprawiedliwości nie zgodził się na symboliczny choćby gest podwyższenia honorarium w sprawach o wysokiej wartości sporu.

W 2023 r. pojawiła się nowela k.p.c., która wywołała burzę w świecie mediatorów. Wątpliwości dotyczyły przepisu art. 98.1 § 1 k.p.c., nadanego mu mocą ustawy z dnia 9 marca 2023 r. o zmianie ustawy – Kodeks postępowania cywilnego oraz niektórych innych ustaw (Dz.U. z 2023 r. poz. 614) w kontekście możliwości ustalenia wynagrodzenia umownego mediatora w mediacji ze skierowania sądu. Przepis stanowi, że do kosztów procesu zalicza się koszty mediacji prowadzonej na skutek skierowania przez sąd, jednak w kwocie nie wyższej niż suma przysługującego mediatorowi wynagrodzenia i wydatków podlegających zwrotowi związanych z prowadzeniem mediacji określonych w przepisach wydanych przez Ministra Sprawiedliwości.

Powstała „profesorska” opinia prawna jasno stwierdzała, że brzmienie przepisu nie dopuszcza stosowania stawek ponad te ustalone przez Ministra Sprawiedliwości. Ale autorzy komentarzy są w opiniach podzieleni. Z kolei doświadczeni i wybitni sędziowie, którzy kierują sprawy do mediacji a zajmują się przecież interpretacją i stosowaniem prawa, są zdania przeciwnego – strony mediacji i mediator mają pełną swobodę w ustalaniu wynagrodzenia mediatora w mediacji sądowej. Ministerstwo, które ten przepis „wyprodukowało”, milczało jak grób (a tylko ono wiedziało, o co tak naprawdę chodziło tworzącemu ten przepis). Zwykle ustawodawca wyjaśnia swój zamiar w uzasadnieniu projektu. Ale nic takiego się nie wydarzyło. A problem jest istotny, bo dotyczy potencjalnych zarzutów naliczenia nienależnego wynagrodzenia i możliwości potencjalnych postępowań dyscyplinarnych dla mediatorów adwokatów czy radców prawnych.

Co stoi na przeszkodzie, żeby dziś „nowe” ministerstwo wysłało jasny komunikat do mediatorów: „niestety ten przepis nie daje takiej możliwości” albo „tak, nowe brzmienie przepisu dopuszcza umowne ustalanie wynagrodzeń mediatorów”. Może wreszcie po tylu latach lekceważenia i niezauważania osób, które pomagają sędziom i wymiarowi sprawiedliwości, ktoś podjąłby decyzję i odważnie w ramach dialogu ze społecznością mediatorów to publicznie powiedział. Ucieczka w „to nie my pisaliśmy” niekoniecznie jest profesjonalnym rozwiązaniem. A może tak naprawdę nikogo to nie obchodzi? A może na pytanie zdezorientowanych mediatorów „co mamy robić” usłyszą odpowiedź: „a róbta, co chceta”. Albo odpowie im milczenie…