Sylwia Jeżowska
Studiowała prawo na Uniwersytecie Humboldta w Berlinie oraz na Uniwersytecie Szczecińskim. Absolwentka studiów podyplomowych „Akademia Spółek” oraz „Ceny Transferowe i Zarządzanie Podatkami” w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Członkini zarządu Sekcji Sukcesji przy Północnej Izbie Gospodarczej. Autorka serwisu internetowego www.firmawspadku.pl. Zastępca Rzecznika Dyscyplinarnego Okręgowej Izby Radców Prawnych w Szczecinie. Od ponad 11 lat prowadzi w Szczecinie własną kancelarię radcy prawnego specjalizującą się w obsłudze prawnej przedsiębiorców, zwłaszcza z branży IT, transportowej oraz nieruchomości. Włada biegle językiem niemieckim oraz językiem angielskim, w tym językiem prawniczym.
Jest pani prawniczką z imponującym wykształceniem oraz ogromnym doświadczeniem, jednak chciałabym porozmawiać o tej drugiej stronie życia – pełnej ruchu, pasji i ekspresji… Skąd się wziął taniec w pani życiu?
Taniec zawsze był mi bliski jako jedna z niewielu form ruchu, z jaką miałam kontakt, ponieważ dużo czasu spędzałam z głową w książkach. W liceum trenowałam przez mniej więcej rok taniec towarzyski, później jednak wyjechałam na studia i już nie było okazji do kontynuowania tej pasji. Do tematu powróciłam, kiedy moja córka poszła do przedszkola. Miała tam zajęcia taneczne, które tak się jej spodobały, że chciała więcej. Znalazłyśmy więc szkołę, do której woziłam ją dwa razy w tygodniu. Na te same zajęcia uczęszczała jej koleżanka z przedszkola, więc kiedy dziewczynki tańczyły, ja z mamą tej koleżanki siedziałyśmy w kawiarni i rozmawiałyśmy. Aż okazało się, że w szkole tańca naszych córek, w tym samym czasie, kiedy dziewczyny mają lekcje, my też możemy tańczyć. Szkoła oferowała bowiem zajęcia w trybie „Mama i ja”, które odbywały się w sali obok. To były zajęcia z tańca latino tylko dla pań. I tak się zaczęło.
Ale dzisiaj to już nie jest tylko latino. Wybrała pani dosyć trudną formę tańca – high heels, czyli taniec w wysokich szpilkach. To bardzo odważne. Skąd taki wybór?
Zajęcia w tamtej szkole tańca po roku się skończyły, ponieważ instruktor wyprowadził się ze Szczecina. Nasze dziewczyny poszły w nieco innym kierunku, bo moja córka rozpoczęła przygodę z tańcem współczesnym, a córka koleżanki zmieniła szkołę tańca. Znalazłyśmy się zatem w kropce. Ale szybko okazało się, że w tej samej szkole jest instruktorka, która prowadzi zajęcia właśnie z high heels dla dorosłych kobiet. Pomyślałam, że to niezły pomysł, bo może w końcu nauczę się chodzić w szpilkach (śmiech). Ale była w tym też duża ciekawość, chęć podjęcia nowego wyzwania i potrzeba kontynuowania tańca. Poszłam raz, spodobało mi się, i już zostałam. W stylu high heels pociąga mnie przełamywanie ograniczeń swojego ciała i ograniczeń wynikających z przekonań o własnych możliwościach, które mamy w głowie.
Od razu zaczęła pani tańczyć w szpilkach?
Moje pierwsze próby w szpilkach trudno było nazwać tańcem (śmiech). Wiele razy miałam w głowie myśl, że powinnam sobie dać spokój, ale się nie poddawałam. Na początku dużo czasu poświęcałyśmy na tzw. walk, czyli naukę chodzenia, sposób stawiania stopy, postawę ciała, stabilność i balans. Później, kiedy się okazało, że da się chodzić w szpilkach, nawet jeśli mają 9 cm, to można w nich też tańczyć. Ale w tych szpilkach się nie zamknęłyśmy. Nasza trenerka – Dominika Wójcikiewicz – jest wszechstronnie uzdolniona i pokazała nam nie tylko styl high heels. Zapraszała nas też na warsztaty z tańca współczesnego, bliższego baletowi, ale również z tańca agresywnego, tzw. krumpu, czy tańca ulicznego, czyli street dance. Wprowadziła nas więc dosyć szeroko w taneczny świat i to sprawiło, że choreografie, które dzisiaj tańczymy, są połączeniem wszystkich tych rodzajów tańca.
Tańczy pani w zespole Velvet Queens. Jak to się zaczęło?
Kiedy zaczynałyśmy przygodę ze szpilkami, trenerka, o której wcześniej wspomniałam, stworzyła formację, która tańczyła latino i high heels, ale była to grupa dla zaawansowanych. Miałyśmy okazję oglądać, jak dziewczyny się szykowały na zawody, i kibicowałyśmy im. Pamiętam, kiedy zobaczyłam ich występ po raz pierwszy, i jak bardzo mnie to zachwyciło. W mojej głowie zaczęło wtedy kiełkować marzenie, aby też kiedyś spróbować swoich sił na zawodach. Miałam jednak świadomość, że moje możliwości techniczne i wiek nie pozwalają mi na to. Minęło jednak kilka lat… Poświęciłam dużo czasu i zaangażowania na to, aby poprawić swój warsztat oraz kondycję, i w ubiegłym roku, we wrześniu, trenerka podjęła decyzję, że stworzy nową formację dla kobiet 30+. Dostrzegłam w tym szansę na realizację swojego marzenia i postanowiłam dołączyć. Bardzo się cieszę, że się zdecydowałam, bo okazało się to świetną przygodą.
Ile osób liczy wasz zespół?
W poprzednim sezonie było 18 osób, ale niedawno odbył się nabór i w kolejnym sezonie będzie nas 28. Rozpiętość wiekowa naszej grupy także jest dość duża. Jest kilka osób w wieku 27–29 lat, wiele pań w wieku 35–45, a najstarsza z nas jest tuż przed 60. Ale tym, co nas łączy, jest taniec i wspólna pasja.
Macie już na koncie niemały sukces. Proszę się pochwalić…
Tak, w lutym tego roku zdobyłyśmy pierwsze miejsce w kategorii high heels 16+ na zawodach w Poznaniu. To był niesamowity sukces i ciekawe przeżycie, dlatego że to były nasze pierwsze zawody i miałyśmy niewiele czasu na przygotowanie układu. Treningi zaczęłyśmy we wrześniu, może w październiku, więc to było raptem kilka miesięcy ćwiczeń. Sukces smakuje tym lepiej, że pokonałyśmy w tej rywalizacji znacznie młodsze zespoły od nas (śmiech). Potem zdobyłyśmy jeszcze pięć złotych medali, jeden srebrny i jeden brązowy.

Czym jest dla pani taniec?
Taniec jest dla mnie sposobem na tzw. przewietrzenie głowy. Kiedy jestem na sali i muszę się skupić na tu i teraz, aby wykonać konkretny ruch i jeszcze skoordynować go z muzyką, to nie mam czasu na myślenie o pracy. Więc jest to doskonała odskocznia od codzienności i powrót do równowagi.
A jak się udaje pani godzić prowadzenie kancelarii, działalność społeczno-zawodową i życie rodzinne z treningami tanecznymi?
To chyba jest tak, że im człowiek ma więcej na głowie, tym łatwiej jest mu się zorganizować. Ja pamiętam czas intensywnej organizacji, kiedy byłam na studiach, studiowałam prawo dzienne w Berlinie i prawo zaoczne w Szczecinie, i tak kursowałam między miastami. Wtedy to był naprawdę wysoki poziom logistyki. Natomiast teraz, kiedy życie w kancelarii jest poukładane i w domu również, mam czas na zrobienie czegoś dla siebie. Trenuję dwa razy w tygodniu po trzy godziny. Przynosi mi to wiele korzyści, zarówno dla duszy, jak i dla ciała. Jednak nie byłoby to możliwe, gdybym w kancelarii nie miała świetnego zespołu, który wspiera mnie we współpracy z klientami.

Co panią motywuje do dalszego rozwoju w pracy i na parkiecie?
Na pewno odkrywanie czegoś nowego i pozytywne doświadczenia wynikające z postępów. Kiedy widzę w lustrze na sali tanecznej, że zrobiłam coś, co wcześniej było dla mnie niemal nieosiągalne, czuję ogromną satysfakcję. Złoty medal na zawodach też jest mobilizujący, podobnie jak uśmiechy na twarzach sędziów i publiczności podczas naszego występu. Niezwykle motywująca jest adrenalina, której jako prawnicy doświadczamy w pracy zawodowej, a która wyzwala się również podczas występu na scenie. Jest ona motorem do działania.
Czy planuje pani jakieś kolejne wyzwania? Kolejne zawody, może jakiś nowy projekt artystyczny?
Podjęłam decyzję o kontynuowaniu przygody z tańcem. Musiałyśmy się zadeklarować, czy będziemy w kolejnym sezonie częścią formacji, i wszystkie niemal powiedziałyśmy, że tak. Ciekawi mnie bardzo to, co będzie w kolejnym sezonie, bo wiem już, że będą to nie tylko tańce w szpilkach – choreografia będzie zawierała elementy street dance, tym razem w płaskich butach. Będzie zatem energicznie i bardzo intensywnie. I to mnie cieszy.
Mogłaby pani w kilku słowach opisać swoje podejście do życia?
Ważna jest dla mnie odwaga w wyznaczaniu sobie ambitnych celów. I też ważne jest, aby czerpać radość z doświadczania drogi do wyznaczonego celu, nawet jeśli jest bardzo wyboista, bo nigdy nie wiemy, jak nas zaskoczy przyszłość.
Rozmawiała Marlena Felisiak