Bilety wizytowe i miłosne wyznania, czyli non omnis moriar

0
Turyści nad Morskim Okiem. Ze zbiorów Muzeum Fotografii

Jest nieco przedmiotów charakterystycznych dla zawodu prawnika: toga, kodeks, pieczątka, śmiertelnie poważna Temida, wizytówka. I o tej ostatniej chciałabym dziś napisać, by brnąc meandrami skojarzeń, zakończyć artykuł opowieścią o wakacyjnych wybrykach naszych przodków w XIX w.

Najstarsze wiadomości o używaniu biletów wizytowych (jak wtedy mawiano, inne określenie to karta) pochodzą z końca XVIII w. Odwiedzający nasz kraj w 1778 r. J. Bernoulli pisał: „tego dnia generał Coccei według zwyczaju zaprowadził mnie do różnych wytwornych domów, gdzie tylko zostawiliśmy karty wizytowe”. Poniżej bilety pochodzące z czasów Sejmu Czteroletniego.

Źródło: Z. Gloger, Encyklopedia staropolska, Warszawa 1972, s. 174

Zastosowanie biletów wizytowych w dawnych czasach było odmienne niż obecnie. Zdecydowanie częściej wykorzystywano je w życiu prywatnym, z tego też powodu nie podawano na nich zajmowanego stanowiska. W wielu przypadkach brakowało nawet adresu. Wychodzono zapewne z założenia, że w mieście wszyscy się znają, a może po prostu zawodził zmysł praktyczny.

Wręczano je służącej przy wizycie, gdy gospodarzy nie zastano w domu, tak by niepiśmienna panna miała jak przekazać państwu, kto przyszedł w gości. Gdy i niepiśmiennej panny nie było w mieszkaniu, bilet wrzucano do skrzynki na listy lub zostawiano u gospodarza domu. Jak wynika ze wspomnień, bilety takie przechowywano w domu na tackach, zwracając uwagę na to, by te z nazwiskami osób znamienitych znajdowały się na samej górze. Dzięki czemu goście mogli łatwo dowiedzieć się, że nie byle kto bywa w danym domu.

Bilet ze zbiorów Muzeum Narodowego w Krakowie

Bilety nonszalancko wręczano przy wyzwaniu na pojedynek.

Posługiwano się nimi także w kontaktach handlowych. W zbiorach Muzeum Krakowa zachowały się bilety z adnotacjami wskazującymi na składanie na nich zamówienia w sklepach. Na dwóch poniższych adresowanych do sklepu Fischera, które następnie były dostarczane przez posłańca, przeczytać możemy:

*„Oddawca [biletu – przypis A.L.] zamówi kartki na czerpanym papierze według dostarczonego wzoru na Muzeum ks. Czartoryskich”.

*„Proszę dla Muzeum ks. Czartoryskich o 100 arkuszy papieru do pisania na maszynie – średniej grubości”.

Do przekazywania informacji

W czasach bez Internetu i SMS-ów bilety doskonale nadawały się do przekazywania krótkich informacji pisanych na odwrocie. W ten sposób zapraszano na obiad, zawiadamiano o chorobie, składano życzenia. Po czym włożony do małej koperty skrawek papieru przesyłano adresatowi przez służącego czy też wynajętego chłopca zwanego „ekspresem”. Praktyka rozdawania kart wizytowych we wszelkich możliwych sytuacjach dnia codziennego była powszechna. W Anglii doczekała się ona licznych satyr. Na jednej z nich widzimy psa, któremu wręczono wizytową kartę w celu dowiezienia węgla.

Grafika anonimowego autora. Ze zbiorów Muzeum Wiktorii i Alberta w Londynie

Bilety wizytowe na górskich szlakach

Gdy w XIX w. turyści z wyższych sfer zaczęli chodzić po Tatrach, i tam nie mogło zabraknąć biletów wizytowych. Wciskano je między skały, zamykano w butelkach, puszkach, by zostawić po sobie ślad. Dziś są one przechowywane w zbiorach Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem i są ciekawym dokumentem życia społecznego. 

Obok na górze bilet wizytowy Mieczysława Karłowicza – polskiego kompozytora, dyrygenta, taternika, który zginął w Tatrach w 1909 r. przysypany lawiną.

Czytając nadruki na biletach, można stwierdzić, że Tatry odwiedzali: „profesor szkoły przemysłowej żeńskiej”, „słuchacz praw”, „słuchacz politechniki” czy „kapitan artylerii”… Czasami decydowano się na dopiski mające upamiętniać trasę lub sposób podejścia. Na innym bilecie ktoś w pośpiechu dopisał ołówkiem tylko datę zdobycia szczytu, ktoś inny podał sposób jego zdobycia: „północną ścianą”, „całkowite wejście”, „granią od Mięguszowieckiej Przełęczy”, „wejście drogą po głazach”.

Ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem

Wyjątkowo umieszczano bardziej osobiste uwagi: „po raz drugi z bratem Brunonem”, „samotnie”, „wyjście zimowe”, „mgła jak śmietana skondensowana”. Na prawdziwe wynurzenia, datowane na 4 września 1931 r., pozwolono sobie na bilecie Damazego Mikiewicza: „Jakieś bydlę zostawiło w niszy nad przewieszką w kominie butelkę od wódki. Żeby ta wódka przez całe życie mu się odbijała!!!”. Na tym z 1931 r., należącym do Jerzego Młodziejowskiego, studenta geografii na Uniwersytecie Poznańskim (jak wynika z treści), namalowano swastykę ołówkiem w lewym górnym rogu.

Zamiast kart napisy na ścianach

Kto nie miał biletów wizytowych, radził sobie, jak mógł. W zbiorach muzeum zachowały się zapiski na zwykłych kartkach, etykietach po winie, kartce wyrwanej z kalendarza, a nawet na recepcie od psychiatry. Niektórzy posuwali się jeszcze dalej i ryli – technika to może żmudna, ale i trwalsza. Odwiedzająca w 1875 r. schronisko nad Morskim Okiem pani Prażmowska pisała, że cała jego frontowa ściana była pokryta nazwiskami wycieczkowiczów. Jedni dopisywali datę, inni dołączali nazwy przebytych po drodze miejscowości, jeszcze inni pozwalali sobie na osobiste uwagi czy łacińskie sentencje. Nie brakowało też westchnień pod adresem osóbek będących przedmiotem męskich afektów – rytych na stołach i okiennicach.

Na zakończenie pozostaje mi zachęcić wszystkich do odwiedzenia Tatr tego lata, do pozostawiania biletów wizytowych i rycia wyznań miłosnych na ścianach schronisk – niekoniecznie. Tatry to nie jest właściwe miejsce do hołdowania zasadzie non omnis moriar

Poniżej bilet wizytowy ze stoków Tatr.

Ze zbiorów Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem

AGNIESZKA LISAK
radca prawny, autorka prowadzi blog historyczno-obyczajowy www.lisak.net.pl/blog