Gdy ostatnie z grillowanych potraw zniknęły z rusztu na pikniku z okazji Dnia Radcy Prawnego, a koleżanki i koledzy po fachu zakończyli ostatni wspólny taniec na scenie w Dąbrowicy, mecenas wiedział jedno – właśnie rozpoczął się jego urlop. Zgodnie z doroczną tradycją urlop radcy prawnego nie może się zacząć bez obecności na pikniku. Bo przecież jak to tak? Wpierw etyka, potem leżak – zanim więc zanurzył stopy w wodach Morza Egejskiego, mecenas wypełnił swój nieformalny obowiązek etyczno-środowiskowy. Można jechać.
W tym roku wybór padł na Grecję. Dlaczego? Podobno taniej niż we Włoszech, a jednak z oliwą i klasyczną kolumnadą w tle. Jak tłumaczył wszystkim, którzy pytali: „Potrzebuję miejsca, gdzie największym wyzwaniem będzie wybór między fetą a żółtym serem, a nie między apelacją a opinią o bezzasadności jej wnoszenia”. Choć z zawodu poważny człowiek w granatowym garniturze, w duszy był podróżnikiem… w teorii. Bo w praktyce jego najdalsze wyjazdy w ciągu roku obejmowały salę rozpraw na każdym krańcu Polski. Chciał pojechać tam, gdzie wszyscy się uśmiechają i mówią siga-siga1. Idealne miejsce dla zmęczonego prawnika.
Pakowanie przebiegło szybko. Do walizki trafiły również Kodeks Etyki Radcy Prawnego (w miękkiej oprawie – wersja plażowa) i oczywiście… laptop. „Na wszelki wypadek” – powiedział do żony z miną człowieka, który wie, że ten „wypadek” to nie hipoteza, tylko domniemanie graniczące z pewnością.
Już pierwszego dnia urlopu dowiedział się, że bycie radcą prawnym to nie zawód. To stan umysłu. W trakcie prób podjęcia prawdziwego relaksu zadzwonił telefon. Klientka w stanie emocjonalnego wzburzenia: „Nowa partnerka mojego byłego męża opublikowała zdjęcie naszego psa! Czy to naruszenie dóbr osobistych?”. Mecenas, sącząc świeżo wyciśnięty sok pomarańczowy, odpowiedział spokojnie: „Nie sądzę, ale proszę o przesłanie screenów. Prewencyjnie”. Bo przecież dowód to dowód, lepiej go mieć, niż potem szukać w archiwach Instagrama.
Drugiego dnia nadeszła wiadomość z kancelarii: „TYLKO RZUĆ OKIEM” – tytuł maila zwiastował niegroźną analizę. W praktyce oznaczało to projekt umowy deweloperskiej z komentarzami naniesionymi przez trzech uczestników negocjacji. Mecenas rzucił okiem. A potem kąśliwą uwagę w kierunku hotelowego Wi-Fi, a na końcu cicho złorzeczył na cyfrowy nomadyzm prawniczy.
Trzeciego dnia w hotelowej restauracji zauważył, że zaczyna stosować techniki mediacyjne przy bufecie – „ja panu dorzucę frytki, a pan mi odda oliwki?”. Gdy niemiecki turysta próbował ominąć kolejkę, w duchu przygotowywał już pozew o naruszenie zasad współżycia społecznego, oparłszy go na lokalnym prawie cywilnym (a przynajmniej na jego tłumaczeniu w Google Translate).
Jednak kulminacja nastąpiła czwartego wieczoru, gdy mecenas wygłosił do turystów z Holandii prelekcję na temat różnic między zachowkiem w prawie polskim a spadkowym reżimem niderlandzkim. Nikt nie rozumiał ani słowa, ale wszyscy klaskali, bo myśleli, że to lokalny animator.
W międzyczasie zauważył też, że jego zdolność do analizy ryzyka nie znika na urlopie. Gdy w broszurze hotelowej zobaczył zdanie „codzienna wymiana ręczników – na życzenie”, poczuł potrzebę sporządzenia wykładni pojęcia „życzenie” – czy wystarczy sygnał werbalny, czy wymagane jest wyraźne oświadczenie złożone wobec recepcjonisty? Czy zaniechanie jest dorozumianą rezygnacją z usługi?
Nawet basen nie był wolny od refleksji prawnych. Widząc tabliczkę „Nie biegać”, pomyślał: „Czy to ograniczenie wynika z prawa miejscowego, czy regulaminu korzystania z obiektu? I czy można je uznać za skuteczne wobec dzieci poniżej 13. roku życia, które nie posiadają zdolności do czynności prawnych?”. Prawnik pozostaje prawnikiem, nawet w szortach i japonkach.
Mimo wszystko był zadowolony. W telefonie zanotował sobie cenną uwagę na rzecz przyszłych urlopów: nie odbierać telefonów od klientów po 16.00 (tu dopisał: ani od wspólnika). Po powrocie do Polski czekały na niego wezwania, terminy i zaległe maile. Spojrzał na nie, uśmiechnął się i pomyślał: „Człowiek wraca opalony, wypoczęty, gotowy na nowe wyzwania… i już po godzinie tęskni za siga-siga”.
EWA URBANOWICZ
radca prawny, rzecznik prasowy OIRP w Lublinie






















